Witam.
Wersja wideo niniejszej publikacji dostępna jest pod adresem:
https://www.youtube.com/watch?v=koimQ0OONw8Przepraszam za niewyraźną mowę, zwłaszcza na początku - starałem się ograniczyć długość.
Niniejszy artykuł jest niepoprawny politycznie i obyczajowo, więc proszę „zapiąć pasy”.
Podzielę tekst na cztery działy:
I. Wstęp do tematu i ogólna definicja.
II. Co trzeba zmieniać?
III. Dlaczego to jest potrzebne?
IV. Dlaczego to jest możliwe? I. Wstęp do tematu i ogólna definicja. Jak kojarzą wszyscy ci, którzy kiedykolwiek odwiedzali moją stronę, od klasycznego, konserwatywnego liberała i statystycznego katolika odróżnia mnie jedna, ważna cecha – mam poglądy kosmopolitańskie. Wynika z tego w sposób oczywisty, że nie mam poglądów nacjonalistycznych ani patriotycznych. Co więcej, jest dla mnie wielką tajemnicą, co młodych ludzi, którzy w wielu innych sprawach rozumują arcy logicznie, w tym przypadku trzyma przy poglądach patriotyczno-nacjonalistycznych. Nikt, nigdy nie dał mi żadnego sensownego argumentu na patriotyzm. Wszyscy jesteśmy ludźmi, więc zapewne istnieje jakiś wspólny mianownik pomiędzy moim rozumowaniem, a jakiegoś nacjonalisty. Niniejszy tekst będzie próbą znalezienia takich nici porozumienia. Nie uważam bowiem, aby powyższy pogląd wykluczał mnie z grona szeroko pojętej prawicy, a nawet konserwatyzmu. Nie neguję przecież żadnych prawicowych idei: stosunku do gospodarki, stosunku do sposobu sprawowania władzy, ładu społecznego, itd. Zwyczajnie nie pojmuję zbiorowej psychozy na punkcie obecnych podziałów i głównie o tym będzie ten tekst. Nie będę się rzecz jasna zajmował postawami skrajnymi, więc do analizy włączę tylko dwa stanowiska – kosmopolityczne, które neguje patriotyzm u jego podstaw, oraz internacjonalistyczne, które go nie neguje, ale optuje za współpracą krajów/narodów.
Zanim doprecyzuję, czym charakteryzuje się moja interpretacja kosmopolityzmu, chciałbym zaznaczyć, że aby móc zrozumieć ten pogląd, trzeba odrzucić aprioryczne założenie, że jest się jakimś mitycznym „polakiem”, bo byłoby to równie sensowne, jak tłumaczenie ateiście moralności lub celu życia. Jeśli będziemy brać „czucie się” jako fundament, to daleko nie zajdziemy. Czucie jest bowiem w 100% zależne od ideologii, jaką się nas karmi. Ludzie potrafili w historii i nadal, w teraźniejszości potrafią czuć się i utożsamiać, jako np. rasa „aryjska”, jako skrajni katolicy, jako skrajni muzułmanie, jako żołnierze kamikadze w imię boskiego cesarza, jako „proletariat” w komunizmie, jako „tolerancyjni” hedoniści-materialiści, itd. Na tej samej zasadzie czujemy się „polakami”, „niemcami”, itd. To tylko skutki procesów socjologicznych razem z rozwojem techniki i upływem czasu. Możemy też czuć się ciepło w zimę bez butów, jak jesteśmy pijani (nie znam tego z autopsji), efekt zawsze będzie taki sam – opieranie filozofii na „czuciach” prowadzi do upadku.
Popatrzmy na rzeczywistość i weźmy pierwszy lepszy przykład: Fakt 1: Rzeszów z jakichś tam przyczyn leży dziś na terenie kraju nazywanego „Polska”. Fakt 2: Lwów z jakichś tam przyczyn leży dziś na terenie kraju, nazywanego „Ukraina”. W związku z tym, ludzie z tych dwóch miast mają ekstremalnie trudne warunki do porozumiewania się, przemieszczania, czy np. zamiany miejsca zamieszkania. Oba fakty oceniam na wynikające z negatywnych przyczyn i przymuszające do pewnych ograniczeń, a więc sytuacja jest bezsensowna. Idźmy dalej: Fakt 3: Szczecin z jakichś tam przyczyn leży dziś na terenie kraju nazywanego „Polska”, tak jak Rzeszów. Wynika z tego, że mieszkańcy Rzeszowa i Szczecina nie mają poza odległością żadnych z wymienionych problemów, które dotyczą mieszkańców Lwowa i Rzeszowa. Czemu o tym piszę? Bo z Rzeszowa do Lwowa jest 165km, a z Rzeszowa do Szczecina jest 800km. Tym wydawałoby się infantylnym przykładem, chciałem uzmysłowić, że kraj jako jednostka jest patologią, bo jest niedopasowany do istoty człowieka i panujących realiów. Podziały krajowo-narodowe nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, bo zwyczajnie generują sztucznie wielkie skupiska w miarę jednolitych kulturowo ludzi, a podziały, które ja proponuję, dają najwięcej indywidualizacji w tych sferach, gdzie jest ona potrzebna, oraz najwięcej makro zarządzania tam, gdzie ono jest najlepsze.
Podstawowym założeniem mojej interpretacji kosmopolityzmu jest to, że wszystkie różnice pomiędzy ludźmi wynikają z określonych czynników, więc nie ma ludzi fundamentalnie gorszych ani lepszych, z takimi cechami, czy z owakimi. To wszystko są skutki najczęściej zupełnie nieobiektywnych i bliżej nie wytłumaczalnych działań wąskiej grupy decydentów. Trzeba sobie uzmysłowić, że jakby w odpowiednim miejscu i czasie, żył odpowiedni „sobowtór” Hitlera pod względem zdolności, to ludzie w dowolnym kraju, zrobiliby dokładnie to samo, co ludzie w kraju pt. Niemcy – oczywiście przy założeniach ceteris paribus. Ani tam nie ma nadludzi, ani tu, ani nigdzie indziej. Ludzie będą mordować się wzajemnie, jak narzucimy im ideologię, która na to pozwala. Alianci nie byli zbiorem żadnych „lepszych” ludzi niż agresorzy w II WŚ. Po prostu przypadki historyczne tak sprawiły, że w jednych miejscach trafili się lepsi ludzie na czołowych pozycjach politycznych, a w innych gorsi, no i tyle. Wynika z tego, że potrzebna jest racjonalizacja podziałów terytorialnych i relacji międzyludzkich. Zasada jest taka, że im szersza współpraca, dbanie o bezpieczeństwo, planowanie oraz wolność poruszania się, porozumiewania, pracy i mieszkania, tym lepiej. Kultury zaś powinny być im mniejsze, tym lepsze i w swoich sprawach należy dać im autonomię, która nie godzi w szerszy ład.
Nie dbajmy o dobre wartości społeczne tylko w swoim kraju, bo nie jest on niczym wyjątkowym. Wiele osób tak robi, zwłaszcza wśród polityków prawicowych. Ci sami ludzie, którzy deklarują poglądy Katolickie, jak przychodzi co, do czego, kultywują makro hedonizm i znieczulicę wobec innych ludzi na świecie. Chociaż rozumiem, że starsze osoby po różnych przejściach nie są w stanie sobie uświadomić pewnych rzeczy i żyją historią, to tak należy to niestety określić. Jak uważamy jakieś wartości czy rozwiązania za prawidłowe, to należy promować je jak najszerzej. Współpraca i zjednoczenie nie oznacza sztucznej jedności. To teraz jest sztuczna jedność, gdzie mamy utworzone wielkie, nienaturalnie jednolite społeczeństwa. Podawałem przykład z Rzeszowem, Lwowem i Szczecinem, ale przecież są bardziej wyraziste przykłady bezsensowności krajów. Nie przeszkadza nikomu, że góral wysokogórski ma tą samą tożsamość kulturową z rybakiem nadmorskim, bo tak go kraj utorował. Przeszkadza już zjednoczenie i współpraca, jeśli mieszkańcy Zgorzelca i Görlitz (jedno miasto, przedzielone granicą) mówiliby jednym językiem, czuli jedność pochodzenia, mikrokultury, itd. Nie udawajmy, że wyśmiewamy dobre wartości, bo nie robimy tego, dokąd magiczna bariera kraju nie zostanie przekroczona.
Można oczywiście narzekać na ten pomysł, bo kraje mają różne gospodarki, interesy, itd. Różne województwa też mają różne interesy, różne gminy mają różne interesy, itd. Tu występuje ten sam problem, co wyżej, czyli widzimy rozwiązania i idee, dokąd nie zablokuje wszystkiego „magiczna” granica kraju. Tu nagle jest „stop” i niby nie można pogodzić interesów. Nie prawda. To tylko złudzenie starodawnego myślenia. Ujednolicony kapitalizm można wprowadzić na dowolnie dużym obszarze. Cały problem polega na strasznie sztucznych i głębokich podziałach w Europie, powodujących wielkie antagonizmy.
Używam terminu „sztuczne” do określania podziałów krajowo/narodowych. Dlaczego? Gdyż o ile uważanie się za: górala, rybaka, warszawiaka, katolika, człowieka, itd., ma sens, bo odwołuje się do realnie istniejących bytów: styl życia w określonym terenie, zawód, miejsce zamieszkania, poglądy, przynależność biologiczna, itd., o tyle uważanie się za „polaka”, nie bardzo różni się logicznie od Hitlerowskiej rasy „aryjskiej”. Jedynym spoiwem dla ludzi na tak wielkim terenie jest tylko i wyłącznie subiektywizm historyczny. Uważanie się za „polaka” oznacza, iż twierdzimy, że w jakiś „magiczny” sposób, z chaotycznie podbitych i przez lata utrzymywanych zbrojnie, polonizowanych ziem, nagle „wykluł” się cudownie funkcjonujący i jednolity naród. Bzdura. Zwyczajne procesy socjologiczne wynikające z upływającego czasu, plus rozwój kulturoznawstwa, środków przekazu i transportu, a potem także szybki rozwój technologiczny sprawił to, co jest.
Dokąd będą kraje w znanej nam dziś formie, również będą znamienne dla takich podziałów, bezsensowne problemy. Wszelkie śmieszne przepychanki wynikają z tego, że duża możność jest skupiona w rękach niewielkiej grupy ludzi, która to grupa kieruje ogromną ilością zindoktrynowanych do bycia „niemcami”, „polakami”, itd. Potrzeba nam wspierać chęć autonomii możliwie małych jednostek, a likwidować ze świadomości te wielkie, sztuczne. Logiczną przyczyną do podziałów są różnice logistyczne (jakość położenia), geograficzne, geologiczne, itd. Podziały te nie powinny jednak polegać na całkowitej autonomiczności, ale na współpracy. Idea Unii Europejskiej w tej sprawie jest lepsza niż kraje, ale nie dość dynamicznie działa w intencji likwidowania antagonizmów i sztucznych podziałów, a w wielu innych kwestiach, działa karygodnie, np. gospodarka, profil moralny, itd.
Wymieniłem już podstawowe założenia mojego kosmopolityzmu i powody dla nich. Jak widać, różni się on wyraźnie od wszelkich tendencji internacjonalistycznych znanych ludzkości, jak np. UE i ZSRR. Uważam, że podstawowym zadaniem jest praca u podstaw przy dewaloryzacji obecnych, zatwardziałych podziałów. Skoro mam już za sobą zdefiniowanie i opis mojej interpretacji kosmopolityzmu, to czas zaznaczyć, czym on nie jest.
Po pierwsze, nie uważam, jakoby twierdzenie „moją ojczyzną jest świat” miało cokolwiek zmieniać. Nie chodzi o to, aby operować skalą wielkości „ojczyzny”, tylko aby zmieniać punkt widzenia na racjonalizację. Kolejne, z czym kosmopolityzm może się kojarzyć to laicyzm moralny. Ja jestem zwolennikiem ideologii Katolickiej i taką też promuję dowolnemu człowiekowi w dowolnym miejscu na ziemi, jeśli tylko mam okazję. Nie widzę też powodu niszczenia kultur, jako takich, zakazywania mowy w jakimś języku, burzenia pomników, itd. Jeżeli oczywiście jakiś element danej kultury jest ewidentnie negatywny i szkodliwy należy uczynić wyjątek (tak jak np. nie wolno głosić faszyzmu), na podobnej zasadzie, jak przy eksponowaniu wolności ogranicza nas np. wolność innych ludzi. Patriotyzm niszczy nie tylko naturalne relacje międzyludzkie (np. na granicach), ale i kultury wewnątrz, narzucając wszystkim swoją sztuczną jedność. Kosmopolityzm w moim rozumieniu nie może zawierać żadnych elementów inwazyjnych. Te trzy wytyczne powinny dać pewien obraz tego, jakiego kosmopolityzmu nie reprezentuję.
Na koniec tego działu, dodam jeszcze kilka zdań na temat terminu „kraj”, bo jest spory bałagan w nazewnictwie. Andora jest krajem, Rosja jest krajem, a jednocześnie niektóre jednostki podległe Rosji też są krajami, jak również Zjednoczone Emiraty Arabskie, czyli unia siedmiu jednostek z władzą absolutną, też są tak nazywane. Ja krytykuję kraje w konwencji wielowiekowo utartych, subiektywnie odseparowanych przypadkami historycznymi skupisk ludności, gdzie występują wyraźne antagonizmy w relacjach, a społeczeństwo jest nienaturalnie ujednolicone. Najwięcej tego typu przypadków jest w Europie. W związku z powyższym, nazwa „kraj” jest moim zdaniem zepsuta i obiektywne podziały należałoby nazywać inaczej.
II. Co trzeba zmienić?Żeby nie wchodzić w przesadne odchodzenie w dalekosiężne idee, wypiszę tutaj, co powinno zmieniać się, aby iść w stronę kosmopolityzmu.
1. Powinno się dążyć do wprowadzenia wspólnego, dodatkowego języka, np. angielskiego.Nie jestem zwolennikiem państwowego, publicznego szkolnictwa, więc i w tym względzie nic takiego nie proponuję. Owe wprowadzenie musiałoby odbyć się tanim kosztem oraz bezinwazyjnie. Najlepszym rozwiązaniem w mojej opinii byłoby wprowadzenie dwujęzycznych nazw produktów, usług, itp. Koszt znikomy, bo firmy i tak umieszczają tłumaczenia w różnych językach, a teraz robiłyby to tylko w dwóch, ale za to równomiernie, aby oba wchodziły w pamięć. Umieszczanie w tv i radiu informacji „(…) skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą (…)” jest trudniejsze do wprowadzenia, niż to, co ja opisałem, a jakoś nawet z tej rangi wymogami nie ma problemu. Nie chodzi przecież o to, aby ludzie byli wielkimi znawcami tego dodatkowego języka. Wystarczy, aby znali go na poziomie swobodnym i komunikatywnym, a do takiego poziomu najlepiej prowadzi obycie z językiem na co dzień.
2. Należy znieść wszelkie kontrole i podatki graniczne, oraz wprowadzić jedną walutę.Oczywiście najlepiej, jakby masowo, za ustaleniami ogólnymi na całym świecie upadły granice krajów i zniknęły ich konsekwencje, ale póki co, to utopia. Rzecz jasna jakieś granice zawsze będą i nic w samym tym złego nie ma. Mamy granice miast, gmin, województw, itp. Te granice są w porządku. Nie podoba mi się forma i skala granic krajowych. Granica powinna powodować minimum trudności do przekroczenia, tak aby ludzie zupełnie swobodnie mogli je przemierzać, niemal niezauważenie. Gdy będzie inaczej, granica w dalszym ciągu będzie przyczyną do izolowania się i nieświadomości. Różne waluty, nieraz skrajnie odmienne, też są pewną barierą w podróżowaniu i sztucznie zniechęcają do zmiany miejsca. Co równie ważne, powodują zamęt w głowie statystycznego człowieka i mogą być przyczyną do przekrętów.
3. Należy znieść jakiekolwiek utrudnienia przy osiedleniu się w dowolnym miejscu na świecie.Ten postulat po części zapewnia Unia Europejska na swoim terytorium. Problem jest jednak taki, że ten postulat ma za zadanie przede wszystkim likwidować regiony „panów” i regiony „sługusów”. Wymiana, komunikacja i zrozumienie przydaje się zawsze, jednak likwidowanie antagonizmów wewnątrz Europy nie jest wystarczającym krokiem. Dla zoptymalizowania gospodarki potrzebne jest obiektywne rozporządzanie dobrami naturalnymi. Świat dwóch czy trzech prędkości z czasem doprowadzi do konfliktu na niespotykaną skalę, a to jeden z głównych powodów, dlaczego należy możliwie jak najszybciej działać na rzecz obiektywizacji podziałów światowych. Mitem jest, jakoby ludy z miejsc, gdzie cywilizacja nie jest tak rozwinięta, jak w Europie czy Ameryce, mogły mieć problem ze zrozumieniem rzeczywistości. Faktem jest natomiast, że przy dzisiejszym poziomie skomplikowania funkcjonowania świata, musi on jak najszybciej iść jedną prędkością, a ludzie muszą mieć możliwość zmiany miejsce swojego zamieszkania, bo w innym wypadku będą tworzyły się masowe obozy pracy, co jest zarówno niemoralne, jak i niebezpieczne dla życia na całej planecie.
4. Trzeba wykluczyć z języka używanego i oficjalnego zwroty, które wzmacniają subiektywizm pochodzenia.Warto odnotować, że inną ilość subiektywnych stereotypów niesie twierdzenie „niemiec”, a inną „pomorzanin”. Kiedy odnosimy się do mitycznych tworów, to nic dziwnego, że informacja również jest mityczna. To jednak nie wszystko, bo poza utartą formą określania innych ludzi, również mniej lub bardziej świadome działania na rzecz promowania subiektywizmu pochodzenia mają miejsce. Jednym z najbardziej wyrazistych przykładów na wywyższanie się na poziomie kraju/narodu są nieobiektywne i stronnicze komentarze sportowe. Pomijam niewspieranie przeze mnie sportu finansowanego z podatków, jako bezsensownego działania, bo nawet w prywatnych inicjatywach jest to nagminne. Kolejna kwestia to nieobiektywna ocena ludzi i działań z przeszłości. Tutaj również wielokrotnie podziały krajowo/narodowe odcisnęły swoje piętno. Musimy nauczyć siebie i innych podkreślać realnie istniejące byty, takie jak krainy geograficzne czy miasta, na rzecz marginalizacji sztucznych tworów, jakimi są kraje, bo te niosą za sobą niechciane stereotypy.
5. Ważnym jest wspieranie autonomiczności możliwie jak najmniejszych jednostek.Jednostki takie są w stanie realnie legitymować się unikatową kulturą, wynikającą z osobliwego połączenia różnych obiektywnych cech, np. krainy geograficznej, złóż naturalnych, strategicznego położenia, itp. Co więcej, także relacje zarząd-lud będą w nich możliwie jak najbardziej osobiste. Obserwując rzeczywistość mogę powiedzieć, że realne, obiektywne kultury mają liczebność zazwyczaj do 500 tysięcy przedstawicieli. W Europie, jedyne przyzwoicie zarządzane miejsca, takie jak np. Liechtenstein, mają o wiele mniej mieszkańców, jednak szacuję, że przy innych okolicznościach utrzymywanych na poziomie obiektywnym i poprawnym, można zachować maksymalną jakość i sens zarządzania do około 500 tys. mieszkańców.
Podsumowując, chciałbym wyrazić nadzieję, iż na tym etapie każdy racjonalnie myślący czytelnik wyłapał, że nie mam jakichś neokomunistycznych ciągotek, itp., jak to się wielu z kosmopolityzmem kojarzy. Cały problem z patriotyzmami i nacjonalizmami tkwi w tym, że niemal każdy człowiek uznaje stan obecny za tzw. status quo. Nikt normalny nie zaprzeczy, że dobre jest np. ujednolicanie środka płatniczego, wolność podróżowania, obiektywna ocena innych ludzi, itd. Blokada pojawia się, kiedy padają terminy „polska”, „polak”, „niemiec”, itd. Jestem w stanie zrozumieć różne antagonizmy u osób w średnim i starszym wieku. Wysoka swoboda kontaktu i rozumienia innych ludzi jest stosunkowo świeża, a to ona kreuje poglądy w tych sprawach. Każdy, średnio rozgarnięty i średnio zainteresowany historią, może łatwo się dowiedzieć, że kraje z których wynikają dzisiejsze „narody” są efektem tzw. przypadków historycznych. Naturalna jest rywalizacja firm, a nie sztucznie ulepionych zlepków ludzi, które kastrują regionalne, ciekawe kultury, dla bezsensownej "jedności", bo akurat "tak wyszło". Częściową autonomię w sprawach dotyczących swojej wyjątkowości i specyfiki powinien mieć każdy mały region. Cała reszta spraw powinna być objęta unią z pozostałymi. W wielu kwestiach dobrze byłoby, jakby cały świat był podobnie zjednoczony, co dzisiejsze kraje. Z drugiej jednak strony, należałoby przy owym zjednoczeniu dokonać maksymalnej możliwej minimalizacji i indywidualizacji w tych sferach, gdzie nie niszczy ona obiektywnej płaszczyzny porozumienia, współpracy i wolnorynkowej konkurencji. Po co sztucznie hodujemy kraje? Czemu nie idziemy w stronę racjonalizacji przynależności? Nie działajmy emocjami, bo one są zwodnicze. Działajmy za pomocą rozumu.
III. Dlaczego to jest potrzebne?Pierwszy raz w historii świata mamy realną możliwość na globalny dialog na wystarczająco przyzwoitym poziomie, aby kosmopolityzm stał się możliwy. Do tej pory wielkie masy ludzi siłą rzeczy egzystowały w ciemnocie względem życia osób w innych częściach świata. Poza tym, do kosmopolityzmu przekonują wszelkie logiczne przesłanki dotyczące celu życia. Celem przecież jest cnota miłości bliźniego, a nie tworzenie makro-hedonizmu, czyli kraju. Nie da się znaleźć logicznego, ideologicznego argumentu przeciwko wolności życia w dowolnym miejscu, możliwości komunikacji z każdym, oraz możliwości transportu, jak również odrodzenia realnych – regionalnych kultur, które stałyby się żywym skansenem (przy normalnych podatkach, aby globalne firmy nie miały monopolu). Również niebezpieczeństwo wojen byłoby obniżone o ten główny powód, jakim jest rywalizacja krajów i narodów. Przeludnione obszary nieco by się rozluźniły, a miliony kilometrów kompletnie dzikich miejsc na ziemi, zyskałoby szanse na użytkowanie. Rynek światowy ustabilizowałby się. Brak marnowania pieniędzy na rywalizację, w zamian której otrzymalibyśmy współpracę, dałby wymierne skutki. Nastąpiłby wzrost piętnowania negatywnych kultur, których absurdy byłoby widać wyraźniej przy ułatwionej, ogólnoświatowej dyskusji, np. ekstremistycznych odłamów Islamu.
Sporą część historii świata regiony łączyły się w coraz większe. Dawało to rzecz jasna lepsze zarządzanie, większy efekt synergii, itd. Niestety, zaistniało wiele zbyt wielkich połączeń, a stało się tak głównie dlatego, że już gdzieś jakieś większe istniały i w pojedynkę małe jednostki nie dałyby rady się im oprzeć. Wygrały te, które najprędzej się zorientowały, zjednoczyły i utrzymały. Nie tworzyły się potem jeszcze większe, bo nie było potrzeby i możliwości. Tak przypadkowo powstałe jednostki przetrwały i niekiedy trwają do dziś. Nie było to żadne działanie ideowe i nie ma w nim wartości. Jest to efekt zwykłego oportunizmu historycznego. Na pewnym etapie dziejowym, z połączenia kilku faktów (względne środki przekazu, dość długi starz historyczny, itp.) wynikło to, że niektóre podziały krajowo/narodowe się zacementowały, a potem na zasadzie równi pochyłej, cały proces się zagalopował. Z chaotycznie „zjednoczonych” dla wygodnego zarządzania ziem, powstały „mityczne” narody i istnieją w umysłach wielu ludzi do dzisiaj.
Do tej pory nie bardzo dało się z tym cokolwiek zrobić, bo zdecydowana większość ludzi była siłą rzeczy odseparowana od świata i łatwo było im wierzyć, że tworzą jakiś sensowny fenomenologicznie „naród”. Nie było internetu, transport był trudniej dostępny, a prasa głównie w największych miastach. Dzisiejszy świat jest na swój sposób dziwny i niebezpieczny. Wszystko dzieje się z wielkim rozmachem, można zrobić zarówno bardzo dużo dobra, jak i bardzo dużo zła. Świat w zasadzie w jednej sekundzie może ulec zagładzie, ale i dużo łatwiej jest likwidować patologie, bo są do tego narzędzia. Już doświadczenia narodowo-socjalistycznych ateistów-buntowników pokazały w pierwszej połowie XX wieku, że mamy do czynienia z nowymi zagrożeniami. Niech nie zwiedzie nas wrażenie, że zlikwidowanie tamtego, oznacza koniec problemów ludzkości i okiełznanie świata. Musimy trzeźwo i racjonalnie patrzeć na rzeczywistość, oceniać ją i przewidywać. Nie ma czasu na zabawy w przepychanki śmiesznych krajów. Osoby rozumiejące to, powinny jak najszybciej działać słowem i czynem na rzecz jednoczenia się świata w kluczowych kwestiach.
Dziś mamy wręcz sztuczne i „lewackie” zjednoczenie, ale tylko do poziomu zwanego "krajem”. Dalej jest anarchia i bałagan – takiego stanu w obliczu możliwości globalnego porozumienia nie powinni lekceważyć ludzie prawicowi. Lewica często miała na swój sposób lepsze wyczucie wszelkich tendencji i to zawsze przynosiło jej „sukces”, a sukces ów oparty na chaotycznym działaniu i błędnych założeniach teoretycznych zmieniał się w porażkę. Tak było z „reformatorami” Kościoła, tak było z rewolucją „Francuską”, tak było z komunistami, tak jest i dziś. Ta „dobra”, ale i naiwna część lewicy czuje, że trzeba się jednoczyć. Czucie prawicy zawsze było nieco opóźnione. Nie zreformowano Kościoła racjonalnie i logicznie w tych punktach, gdzie było trzeba, więc ktoś zrobił to „na chama”. Maria Antonina nie „czuła”, że robienie sobie wioski alpejskiej pod Paryżem może zostać źle odebrane, więc poczuła smak śmierci. Analogicznie, carat nie „przeczuwał” na czas, że świat się zmienia i wkrótce przestał istnieć. Trzeba nam być prawicowymi, ale i dynamicznymi.
O ile w kontekście istnienia kosmopolityzmu, logiczne jest swobodne przekraczanie granic, wolność zamieszkania i obiektywność oraz wolność w samo tworzeniu się kultur, o tyle dziwić może postulat dotyczący wspólnego języka. Cóż, nie jestem skrajnym liberałem ani libertarianinem, aby uważać, że wszystko zrobi się samo. Prawda jest taka, że na świecie jest ogrom języków i ludzie bez możliwości normalnego porozumiewania się będą strasznie długo likwidować bezsensowne podziały. Nie da się ukryć, że rzadko uczymy się jakiegoś języka, bo akurat nam się wybitnie podoba. Zwykle ma to podtekst praktyczny, ekonomiczny, itp.
W związku z powyższym, zamiast w różnych miejscach uczyć się różnych języków, próbując zgadnąć, co się może przydać, lepiej, jakby zarządcy z możliwie jak najszerszej części świata (a najlepiej całego) się dogadali i wprowadzili angielski, jako dodatkowy język. Wtedy każdy człowiek znałby swój rdzenny język (co więcej, mógłby się on swobodnie rozwijać w danej mikrokulturze, lub zaginąć, jeśli jest niepotrzebny), a równocześnie mógłby dogadać się ze wszystkimi na świecie tym wspólnym, nie tracąc czasu na naukę języka, która działaby się mimowolnie. Trudno zaprzeczyć, że jest to o wiele lepsze niż chaos w tej sferze, jaki dziś mamy. Nie przeczy to także naszej wolności, bo możemy się uczyć, czego chcemy, nie godzi też w godność, bo nauczanie nie byłoby narzucone wbrew woli, a jedynie intuicyjne i samoistne, a to różne płaszczyzny.
Jest jeszcze jeden powód, dlaczego kosmopolityzm jest potrzebny. Zakładając moją interpretację tego poglądu, czyli ogromną ilość bardzo małych jednostek zarządczych – charakteryzujących się unikatową kulturą, powiązanych unią prawną na możliwie jak największym obszarze, pozostaje dylemat, jaka forma sprawowania władzy by w nich panowała. Nie jestem monarchistą, bo taki głosi, że władza absolutna rozwiązuje wszystkie problemy, a ja tak nie uważam, jednak nie da się zaprzeczyć, że silna, scentralizowana władza jest najskuteczniejsza. Problemem jest jej nieprzewidywalność i zależność od tej nieprzewidywalności. Warto odnotować cztery cechy władzy w kontekście małych jednostek zarządczych:
- silna władza (socjaldemokratyczna też z resztą) ma tam najmniejsze pole do wszelkich przekrętów, ukrywania złych decyzji, itp., bo skutki wszelkich działań widać jak na dłoni;
- władca ma naturalny hamulec moralny, gdyż na swój sposób ze „wszystkimi” ma jakieś relacje. Im mniejsza ilość ludzi jest pod jednym zarządem, tym bliższe i bardziej osobiste są ich relacje;
- w związku z powyższymi, nawet demokracja działa tam lepiej, bo mała ilość postaci zdolnych zarządzać przypada na małą ilość manewrów i małą ilość statystycznych ludzi, czyli potencjalnych ofiar propagandy;
- nie da się zbudować dużego wojska, czy innych sił zbrojnych, które mogą zdziałać więcej, niż tylko utrzymać porządek w rządzonym terenie.
Dobrym przykładem na powyższe myślniki jest nadzwyczajny przypadek Liechtensteinu, gdzie żyje niespełna 40 tys. ludzi i w 2003 roku, demokratycznie zagłosowali oni za zwiększeniem zakresu możliwości władcy i obecnie są one bardzo szerokie. Gdyby połączyć powyższe fakty z rzeczywistością kosmopolitańską, to doszedłby oczywiście ostracyzm złych zarządców przez porównanie z tymi, z okolicznych kultur, a więc szansa dla „wyskokowców” byłaby w zasadzie zerowa.
Podsumowując ten dział, chciałbym opisać pewien dysonans. Wielu czołowych polityków prawicowych (i tych „prawicowych”) stawia sobie jako sztandar hasła dotyczące autonomiczności, suwerenności, itp. Czym jest suwerenność? Ano zasadniczo jest możliwością samodzielnego decydowania o funkcjonowaniu danego obszaru. Taki cel wynika z priorytetowego stawiania interesu kraju, co jest promowaniem zbiorowego hedonizmu, a w najlepszej możliwości witalizmu (w nawiązaniu do piramidy wartości). Patrząc logicznie, autonomiczność potrzebna jest w tych sprawach, w jakich dany region jest wyjątkowy. W pozostałych kwestiach potrzebny jest dialog i współpraca. Zrozumiałe jest, że polityk pochodzący z danego kraju, chcący np. zlikwidować socjalizm, musi siłą rzeczy zacząć od tegoż kraju, bo ma tam największe szanse. Wielu jednak mówi tak, jak gdyby siła działania idei przez nich reprezentowanych miała sens tylko w określonej grupie ludzi, czyli żyjących w danym kraju, tak jakby to była ich odrębna, wyższa „rasa”, a inne ich nie interesują. To nie ma sensu. Kurczowe trzymanie się obecnego stanu jest działaniem bezideowym. Bez pomysłu na wykorzystanie nowych możliwości, jakie dają obecne czasy. Wszystkie różnice między ludźmi wynikają z określonych czynników i wystarczy uporządkować pewne sprawy, aby negatywne różnice zanikały. Wielu sceptyków i tak będzie wiedzieć swoje, ale żaden mi nie zaprzeczy, że obecne czasy są zupełnie inne niż wszystkie do tej pory, spowodowały nieodwracalne skutki, oraz powodują nowe możności. Nie wystarcza dziś mówić prawdę o gospodarce, sprawowaniu władzy, ładzie społecznym, czy szacie moralnej, bo to mało kogo interesuje, mało kto się na tym realnie zna. Ludzie są przyzwyczajeni do socjaldemokracji i dokąd nie dostaną nowego, pozytywnego impulsu, który da im wyczuć, że dana ideologia jest świeża, pozostaną przy socjaldemokracji, bo do zniewolenia przywykli, a wielu się nawet zdaje, że im się podoba. Poza tym, rozwój techniczny pozwala żyć na wysokim poziomie pomimo socjalizmu, tyle że organizuje społeczeństwo tak, aby wszyscy harowali jak woły, ale i do tego lud jest przyzwyczajony, więc tak czy owak, aby ruszyć pewne rzeczy do przodu, potrzebna jest większa dawka nowej jakości, niż ta dzisiejsza, prawicowa jakość.
IV. Dlaczego to możliwe?Już widzę marudzenie wszystkich sceptyków i skrajnych konserwatystów, więc przytoczę kilka faktów ukazujących działanie w praktyce promowanych przeze mnie idei.
Wypiszę je, jako adnotacje do punktów z działu II.
Ad.1W Kanadzie mieszkają ludzie z dawnej Francji i Wielkiej Brytanii, a dziś są jednym krajem. Funkcjonują tam dwa języki urzędowe i efekt jest taki, że praktycznie wszyscy mówią po angielsku. Generalnie, angielski niemal mimowolnie stał się wspólnym językiem świata i aż prosi się, aby ktoś to wykorzystał. W Rosji wiele regionów ma swoje rdzenne nazwy i częściową autonomię, a językiem urzędowym jest rosyjski i odpowiedni język rdzenny, czyli rosyjski spełnia tu funkcję tego „wspólnego”. Działa to świetnie na niemal całym terenie Rosji. Oczywiście nauka języka wspólnego dla całego świata, wiązałaby się z nauką kolejnego dla tych, którzy nie mają styczności z „wybranym”, np. angielskim, ale cóż, to samo kiedyś było przed powyższymi ludami, a teraz działa bardzo dobrze. To jest kwestia jednego pokolenia, albo i mniej. Przecież poza mimowolną nauką, co bardziej ambitni, mogliby wykupić sobie lekcje w jakichś szkołach i szybciej nabyć umiejętności do porozumiewania się z każdym na świecie.
Ad.2Cóż, tutaj przykładów też jest mnóstwo. Wyżej wymieniona Rosja może być jednym z nich, ale w UE także wiele towarów można przewozić bez podatku oraz można się osiedlać, gdzie się chce, jak również w sporej części waluta jest jedna. To jest o tyle lepszy przykład, że jeszcze niedawno kraje w UE były mocno wyobcowane, o wojnach nie wspominając. Dzisiaj można się bez problemu przemieszczać z bagażem podręcznym przez większość z nich. Szczerze powiedziawszy, trudno mi znaleźć jakiekolwiek, aspirujące do obiektywnych argumenty przeciwko brakowi opłat i podatków celnych, oraz ujednoliceniu waluty, bo większość znanych, wynika tylko i wyłącznie z uznawania obecnych podziałów za fundament. W sposób niezaprzeczalny, ułatwianie przemieszczania się i płacenia daje na każdym obszarze obiektywizację gospodarki, lepsze relacje międzyludzkie i brak punktu zaczepnego do bezsensownego społecznie biznesu, jakim są dziś kantory i wszelkie inne zarabianie na kursach walut.
Ad.3Tutaj przykładem może być emigracja do Wielkiej Brytanii. To normalne, że są zakątki bogatsze i biedniejsze, więc dobrze jak można sobie wybierać, gdzie chce się żyć, a oczywiście każdy wybór ma swoje wady i zalety. W zjednoczonym świecie też by tak było, ale nie dałoby się „hodować” społeczeństw „do roboty” i społeczeństw „do wypoczynku”, jak jest to dziś. Przykładem negatywnym do tego punktu są ludzie uciekający z krajów arabskich. Nie tylko muszą nielegalnie uciekać, ryzykując zdrowie, życie, a także ewentualną odsyłkę, ale wielu z nich żyje potem z socjału w Europie i odzwyczaja się od zależności praca-pieniądze. Gdyby wolno było uciekać z krajów ekstremistycznego Islamu (regiony ościenne by na to zezwalały, a nawet pomagały), a jednocześnie nie było socjalizmu, to ich problem szybko sam by się rozwiązał – uciekaliby dla wolności i świat by to widział, w tym źli zarządcy emigracyjnych krajów. Mitem jest, że Islam jest jakimś zagrożeniem dla świata. Zagrożeniami są ateizm, socjalizm i wynikający z nich hedonizm. Z punktu widzenia pokoju na świcie, zagrożeniem są tylko i wyłącznie Chiny (plus ewentualnie „wariaci” z bronią atomową), bo jest tam bardzo dużo ludzi, którzy nie mają odpowiedniego dystansu kulturowego i jeśli nagle urodzi się tam jakiś „Hitler”, to zrobi z ich umysłami wszystko – tyle, że jest ich „trochę więcej”, a okrzesania mogą mieć mniej, niż obyci ze światową cywilizacją mieszkańcy III Rzeszy. Jeśliby ludzie z Chin mogli zostać wypuszczeni do świata, to narastający problem rozładowałby się, a przy dzisiejszej technice, wystarczy zlikwidować socjalizm i szybko poziom życia bez pół darmowych produktów z Chin i wykopalisk z Afryki mimo to się utrzyma. Wszystkie możliwe przykłady otwierania granic pokazują, że gospodarka się stabilizuje, a poziom życia obiektywizuje.
Ad.4W USA na ogromnym obszarze (podobnym do „cywilizowanej” części Europy) żyją ludzie, którzy funkcjonują w odrębnych jednostkach administracyjnych, ale przez brak opisanych przeze mnie patologii, traktują siebie normalnie, wypowiadają się obiektywnie. Nikt nie widzi w mieszkańcu Luizjany „luizjańczyka”, a jeśli nawet tak, to dlatego i w takiej konwencji, że jest tam coś naturalnego i specyficznego, np. bagna, a zatem zdolność życia na nich jest podkreślana. W europejskich krajach też raczej nie mówimy na kogoś z innego województwa „świętokrzyskanin”, a nawet jeśli tak, to w konwencji odwołującej się do nietypowego środowiska, np. „ślązacy” przez przemysł górniczo-hutniczy i specyficzny akcent. Jedyną płaszczyzną, gdzie ludzie brutalnie, ale i w miarę logicznie mają obsesję na punkcie swojego realnego regionu, to sport. Trudno mi odnaleźć konkretny przykład na obiektywny komentarz sportowy oraz jakoś dowieźć jego wyższości, ale z pewnością się takie zdarzają. Przykładem może być sytuacja, kiedy rywalizują zawodnicy czy drużyny z innych krajów niż komentatorzy i wynik nie ma wpływu na klasyfikacje kraju komentującego. Każdy musi sam zauważyć, że jeśli uprzedzenia nie kierują naszym zainteresowaniem dla sportu, to takie neutralne zmagania, bez obsesji na punkcie jednego zawodnika/drużyny, a z nastawieniem na sam wynik sportowy, są dużo ciekawsze i lepiej spełniają idee sportu. Oczywiście, każdy ma jakieś sympatie w sporcie. Sympatie do realnie znanych i miejscowych zawodników są dużo lepsze, niż do sztucznie powiązanych z nami, krajowych. Najlepsze są jednak takie, kiedy wynikają z dopasowania naszych, subiektywnych cech charakteru, temperamentu i poglądów, do profilu danego sportowca. To sprawdziłem sam na sobie i mogę przysiąc, że się da wyleczyć każde skrzywienie, jeśli tylko się chce.
Ad.5W Europie przykładem na dobrą, częściowo autonomiczną kulturę może stanowić wyspa Man. Wyspa ma własny rząd prawicowy, jest jednym z tzw. rajów podatkowych, które niestety topnieją przez socjaldemokratyczną, imperialną politykę Unii. Nie obowiązują na wyspie Man żadne dyrektywy Unijne w sprawie gospodarki, ograniczeń wolności osobistej, itp., bo Man oficjalnie nie jest w Unii, ale można tam w miarę swobodnie podróżować, gdyż za politykę zagraniczną odpowiada Wielka Brytania, będąca w Unii, ale niestety nie w układzie z Schengen, więc swoboda nie jest pełna. Nie jest to idealny przykład, bo trudno w tak zdziwaczałych czasach o ideał w samym sercu zdziwaczenia, czyli w Europie, jednak obrazuje on zalety zarządzania w małej jednostce. Jeszcze do niedawna Andora była przykładem na kulturę, która mogłaby stanowić niemal wzór tego, jak powinny wyglądać regiony administracyjne, jednak jednym z jej współzarządów jest prezydent Francji, czyli aktualnie socjalista, więc Andora traci z roku na rok. Patrząc poza Europą, to niemal ideałem są Zjednoczone Emiraty Arabskie. Niewłaściwa jest tam tylko szata moralna w prawie, bo inspirowana nieprawdziwą religią, czyli islamem (jednak sam sposób użycia religii do ustanowienia ładu społecznego jest bardzo dobry, bo chociaż jest religia przewodnia, to jest całkowita wolność religijna i są inne kościoły, np. Katolickie). ZEA składają się z siedmiu Emiratów, a w każdym jest władza absolutna (przekazywana z ojca na syna) i całkowity brak socjalizmu, oraz ingerowania w wolność osobistą. ZEA mają powierzchnię minimalnie większą, niż Czechy (z czego połowa to nieużytek – pustynia) i współpracują tam owocnie władcy z siedmiu składowych emiratów, a także wybierają władze dla całego „kraju”, chociaż z Europejskimi krajami to wiele wspólnego nie ma. Pomimo posiadania tylko jednego, konkretnego surowca (ropy naftowej), ten kraj przez dobre zarządzanie i porządek, doprowadził do sytuacji, że większość PKB generują usługi bankowe, z których korzysta zniewolona, skorumpowana i zadłużona Europa. Małe jednostki zarządcze to wyjątkowe kultury, skuteczność, bezpieczeństwo, moralność i dobre układy z pozostałymi.
Skoro mamy już opisane przykłady na moje postulaty, to uzmysłowię jeszcze,
co musiałoby się stać w Europie, aby świat poszedł realnie do przodu w tej kwestii.Podstawą jest popularyzacja tendencji kosmopolitycznych. Gdyby uzyskały one powiedzmy 10% poparcia w UE, to zapewne zostałaby uchwalona jakaś ustawa o dodatkowym, wspólnym języku (zakładam, że waluta, wolność zamieszkania, pracy i podróżowania już by była), gdyż to jest najprostszy krok. Dużo zmieniłby on na plus i dał fundament pod dalsze działanie. Kolejnym krokiem powinno być zlikwidowanie granic obecnych krajów i takie uformowanie granic nowych, mniejszych jednostek, aby regiony ościenne dawnych podziałów, stanowiły jednostki połączone. Unia powinna zarządzać ogólnym profilem gospodarki, językiem, relacjami z resztą świata, itd. - wszystkim tym, co lepiej robić w skali makro. Dalej, pozostaje mieć nadzieję, że po kilku-kilkudziesięciu latach, kolejne części świata będą wzorować się na Europie. Zapewne zwiększać się będzie łatwość komunikacji i trudność w ukrywaniu prawdy, więc także odcięte od świata społeczności zrozumieją, jak funkcjonuje rzeczywistość, co doprowadzi do utraty siły sprawczej podmiotów, które utrzymują masy ludzi w ciemnocie i zamknięciu. Dalsze prognozy są zbędne, bo zbyt dalekosiężne i trzeba robić je na bieżąco.
Podsumowanie.Mam nadzieję, że ten tekst zniechęcił chociaż niektórych do „polaczkowania” i zainspirował do szerszego spojrzenia na ludzkość jako całość, oraz na relacje ludzi, jako jednostek. Przy wszystkich wadach wynikających z naszych dziwnych czasów, to jedno się polepsza. Nie bójmy się zmian, kiedy jawnie nie widać w nich przesłanek zła. Złem są bezpodstawne antagonizmy.
W wielu pro patriotycznych i pro nacjonalistycznych tekstach, które aspirują do bycia ideologicznymi, są zawsze jakieś błędy. Najczęstszy błąd to udawanie, że wszelkie dobre wartości nie mają sensu bez sztucznych krajów. Pisze się, że na wojnie „oczywiście trzeba walczyć”, a jeśli wojny nie ma, to patriotyzmem jest dawanie dobrego przykładu, dbanie o rodzinę, świadomość historii, itd. Fakty są takie, że sens wartości moralnych wynika z naszego człowieczeństwa, które można stwierdzić po cechach człowieka i metafizycznych okolicznościach naszego życia. Relacje rodzinne i ze znajomymi są fenomenologicznie i biologicznie uzasadnione. Kraje i narody nie są.
Obecne podziały wynikają z przypadków i nie ma się nad czym rozwodzić. W normalnej sytuacji kultura, język, itp. zmieniają się mniej-więcej płynnie. W dzisiejszych podziałach jest długo, długo nic, a potem nagle granica. Historia jaka jest, wiadomo, ale skądś się ona bierze i podobnie jak poprzednie pokolenia, tak i my musimy ją pisać adekwatnie do okoliczności, a nie jak gamonie, ale i nie jak „frajerzy”. Do tak uwielbianej przez prawicowych polityków „polski” można było przypisać w IX-X wieku te same epitety, które dziś przypisuje się idei Unii czy kosmopolityzmu ogólnie. Pamiętajmy, że wartości moralne nie mają nic wspólnego z obecnymi podziałami, a przynależność kulturową powinniśmy kreować logicznie, a nie emocjonalnie.
Nie ma możliwości, aby ludzie mieli coś przeciwko postulatom, o których piszę. Jedynie ludzie, którzy sobie uroili gloryfikację swojej niemal „aryjskości” w kontekście istniejących podziałów, byliby zawiedzeni. Podstawowy problem we wprowadzaniu zmian to socjaldemokratyczne grupy interesów, jednak ich siła zależy tylko i wyłącznie od liczebności chętnych do zmian. Naturalne kultury są wybite jak mamuty i mamy sztuczną równość oraz jedność narodu, zamiast płynnych i racjonalnych zmian kulturowych.
Przy odrobinie chęci, każdy sobie może sam znaleźć pokrycie w rzeczywistości moich postulatów. Ani „polacy”, ani „państwo polskie” nie jest nikomu do niczego potrzebne. W jego miejsce mogą powstać setki ciekawych i różnorodnych kultur, swobodnie współpracujących, konkurujących i porozumiewających się z innymi ludźmi na świecie. Gdyby przy tym nie było socjalizmu w tych jednostkach, to również pod kątem architektury, potraw, strojów, itp., te kultury by się rozwinęły, bo globalne firmy nie miałyby monopolu i musiałyby ostro konkurować z regionalnymi.
Na tym polega rozwój i pisanie historii, że wszystko kiedyś było nowe, a z czasem jest stare. Narody i państwa wykastrowały wszystkie kultury wewnątrz siebie, jak tylko się da. Trzeba być zaślepionym, aby tego nie widzieć. Wszystkie kroki cywilizacyjne działy się wtedy, kiedy mogły. Teraz może zadziać się właśnie ten - kosmopolitański. Część zadań administracyjno-obliczeniowych mogą robić komputery i to jest wielki kapitał oraz możność. Człowiek ma kilka zasadniczych atrybutów i cech, jakich komputery nie posiądą. Jest to kreatywne myślenie, wolna wola, sumienie, relacje z innymi, itd. Właśnie ze względu na nie, człowiek jest potrzebny jako zarządca małych jednostek, jak również jest potrzebny, aby podejmować kluczowe decyzje na poziomie całego świata.
Nie ma żadnej różnicy jakościowej pomiędzy ludźmi w różnych krajach, do tego obecne podziały generują marność zasobów i pracy w bardzo wielu sferach, które idą na dziecinne przepychanki. Cały problem z patriotyzmami i nacjonalizmami polega na tym, że wystarczy otworzyć oczy, a potem otwierać oczy tym, którzy się nie interesują sprawami ideologicznymi, bo im jest trudniej, gdyż biorą przykład „z góry”. Mój kosmopolityzm jest zwyczajnym wnioskiem z nowych możności, jakie daje dzisiejsza rzeczywistość. Szkoda, że większość prawicy żyje w świadomości przed XX wiekiem.
Pamiętajmy, że co jak co, ale niszczenie się nawzajem jest bez sensu, a o wiele lepsza jest współpraca. Jest to teza tak fundamentalnie nie do obalenia, iż trzeba być fanatykiem, aby tego nie widzieć. Przed ludzkością za „x” lat staną jakieś „dziwne”, nieznane dotąd problemy. Lepiej, żeby świat był okrzesany i racjonalnie podejmujący decyzje, a nie uwikłany w walki kogutów, bo właśnie tak to z boku wygląda.