Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest N kwi 27, 2025 12:24 pm



Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 3 ] 
 Islandia pachnąca siarką! 
Autor Wiadomość
Niesamowity Gaduła
Niesamowity Gaduła

Dołączył(a): Pt mar 26, 2004 5:06 pm
Posty: 4690
Lokalizacja: Poznań
Odpowiedz z cytatem
Post Islandia pachnąca siarką!
Była „Kanada pachnąca żywicą” Arkadego Fiedlera, może być też „Islandia pachnąca siarką”. :) Czemu by nie?
Postawiłem sobie trzy cele do zrealizowania jeszcze za swojej kadencji na tym świecie. Pierwszy, pójść do Santiago de Compostela o czym opowieść mamy w tym dziale.
Drugi, to trekking na Islandii właśnie zrobiony. Chodziło o poznanie prawdziwej Islandii, nie takiej z okien samochodów. Popularne jest wynajęcie samochodu i objazd Islandii na około, zatrzymując się na kempingach i śpiąc w przygotowanych samochodach. Można w ten sposób wiele zobaczyć, lecz niewiele przeżyć. Wykupiłem udział w wyprawie, wybrałem najpiękniejsze szlaki Fimmvörðuháls i Laugavegur. Od wodospadu Skogafoos do Landmannalaugar.

Obrazek

Strona źródłowa

Przygoda zapowiadał się nieźle, tu pogoda na Islandii w polskim już tłumaczeniu. Zawiera informacje o lawinach, wiatrach, trzęsieniach ziemi i tym podobnych islandzkich atrakcjach. Zapowiadało się więc wszystko nieźle. Do tego spanie w namiotach i noszenie całego majdanu ze sobą (ok 16 -17 kg) na grzbiecie. Szlak długości ponad 85 km uważany jest za wymagający, szczególnie w kiepskich warunkach pogodowych. Nawet lato niczego tu nie zmienia. Jak zwykle było stukanie się w czoło, gdzie mnie znowu poniosło, że nie wiedziałem co wymyślić, ano przyzwyczaiłem się. Kupiwszy więc stosowne do tej okazji wyposażenie ochoczo zabrałem się za przygotowania.
Był pewien kłopot, na jesieni złamałem nogę, różnego rodzaju wiązadła około kostki zostały nieco poturbowane. Tak więc przygotowania były w ograniczonym zakresie. Podstawą to przyzwyczajenie organizmu do obciążenia plecakiem. Najlepiej jest wzmacniać tzw mięśnie głębokie, ja robię to dwa razy w tygodniu po 15 minut, starczy. Do tego obciążyłem sobie plecak do 17 kg i korzystając z przepięknej okolicy rozpocząłem podbiegi na 20 metrowe górki w okolicy w określonych cyklach zmęczeniowych. Zaowocowało na islandzkich podejściach.

Pewnego czerwcowego poranka wsiadłem do pociągu i udałem się do stolicy na lotnisko Okęcie. Leciałem islandzkimi liniami Play bezpośrednio do Reykjaviku. Podchodząc do lądowania miałem nadzieję zobaczyć erupcje wulkanu na półwyspie Rejkjanes, ok 30 km od lotniska. Niestety podchodziliśmy od północy, czyli morza. Mimo środka nocy Słońce świeciło pięknie, potem zeszliśmy w chmury i nic nie było widać. Keflavik przywitał nas ulewnym deszczem, po płytach pamiętających zapewne jeszcze superfortece B-17 płynęły strugi deszczu. Lotnisko wybudowali Amerykanie w 1943 roku. Obsługa lotniska i autobusów odjeżdżających stamtąd to istne multi - kulti, trudno o Islandczyka. W autobusie dyspozytorka mówiła po polsku, kierowcą okazał się Polak, konduktorką Chinka. Przesiadka na innego busa i wylądowałem w końcu na kempingu Dalur. To chyba najbardziej znany islandzki kemping, stąd rusza wiele wypraw. Rozbijanie namiotu w deszczu nie miało sensu, przekimałem noc w kempingowej stołówce. Rano spotkanie z resztą grupy. Wpadli jacyś Polacy, czy to oni? Kiedy zaczęli przepakowywać zawartość plecaków z porcjami owsianki w woreczkach do plastikowych worków na gruz wiedziałem że to nasi... :) Najlepszy sposób na uniknięcie przemoczenia wszystkich rzeczy w plecaku zalecany przez organizatorów, to mieć je zawinięte w nieprzemakalny worek. Pomysłem Moniki współorganizującej wyprawy były porcje owsianki. Mleko w proszku, płatki owsiane, orzechy, rodzynki, trochę kakao jak kto lubi itp. Taka porcja zagotowana na śniadanie daję energię do marszu. Wiadomo koń zje owsa to idzie, człek jak widać podobnie.
Potem autobus jeden, drugi i jak zwykle musi być kiepska przygoda. Zginął mi telefon, nie odnalazł się. Tak więc nie mam swoich zdjęć, wszystkie jakie zobaczycie są autorstwa grupy. Nie będzie więc to moja obserwacja otaczającego świata, lecz wspólna, kto wie, może i ciekawsza.

Zaczynamy od najsłynniejszego islandzkiego wodospadu Skogafoss. Tu kręcono scenę z filmu „Gra o tron” w której Jon Snow i Daerys Targaryen odpoczywali po locie na smokach. Tu też wodospad „robił za Himalaje” w „Sekretne życie Waltera Mitty”. Małe am, am, wspólna fotka i po 400 schodach do góry na szczyt wodospadu, raptem 60 m, niezła rozgrzewka. Idziemy dalej, prowadzi nas nasz organizator przewodnik Maciek. Mijamy kolejne malownicze wodospady, a turystów ubywa w miarę drogi.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Bez plecaków wchodzą 1-2 km w głąb szlaku za Skogafoss i wracają do swoich samochodów. Kolejna atrakcja zaliczona. Niestety w pewnym momencie zatrzymujemy się. Okazuje się, że Maciek jest po chorobie i osłabiony idzie wolno. Przed nami zaś prawie 14 kilometrów. Krótka narada i decyzja, nasz przewodnik spotka się z nami na dalszym odcinku trasy, a póki co poprowadzi nas Tomek, który przeszedł trasę w zeszłym roku.

Obrazek

Tomek prowadzący naszą ekipę niczym Gandalf. Trzeba przyzna, że znakomicie wywiązywał się ze swojej funkcji.

Raźno ruszamy naprzód, nastaje też prawdziwa islandzka pogoda, czyli chmury i wiatr, zaczyna kropić deszcz. Wspinamy się ostro na wzniesienia pojawiają się pierwsze łachy śniegu, temperatura spada, pojawia się mgła.

Obrazek

Obrazek

Droga robi się kamienista, zaczyna siec lodowaty deszcz. Grupa rozciąga się we mgle, dla równego tempa idziemy po dwie trzy osoby razem. Jak podrzucił nam Maciek „betta reddast”, co po islandzku oznacza póki trzymamy się razem będzie dobrze. W końcu między wzgórzami ukazuje się chatka. Spadzisty ostry dach Baldvinsskáli Hut wygląda jak piękna nadzieja na ogrzanie i wysuszenie się po brodzeniu w śnieżnym błocie. Jest tylko jedna niewiadoma.... Prześpimy się w ciepłym środku, czy w deszczu z braku miejsca rozbijamy namioty co byłoby kiepską perspektywą. Początkowa temperatura przy wodospadzie z kilkunastu stopni spadła do kilku, przyjemny zefirek zamienił się w kąśliwe tchnienie lodowców Mýrdalsjökull i Eyjafjallajokull. Na szczęście jest pusto i śpimy w środku.

Obrazek

Nasz „hotel”.

Obok chatki znajduje się podobny architektonicznie mniejszy budynek. To wychodek typu sławojką.

Obrazek

Konstrukcja owa ma dodatkową naturalną klimatyzacje. Przy wietrze ciągnie od spodu zniechęcając skutecznie do dłuższego przebywania w owym przybytku :). W ramach cywilizacji jest natomiast papier.

Sama chatka mieści do 40 osób śpiących pokotem, zapewniam nikt tu nie narzekał. Tego dnia spałbym jako 41 w nieogrzewanym przedsionku pośród 40 par wietrzących się butów i byłbym zadowolony.
Chatką opiekuje się pracownik, tym razem była to gospodyni wraz ze synem miała 24 dniowy dyżur. Mieszkali w pokoiku ok 2x3,5 metra z telewizorem, mieli bowiem prąd. Wytrzymać w takim miejscu tyle dni!!! Miejsce gdzie diabeł mówi dobranoc, a księżyc na niebie tyczką przesuwają! Aha, wody tam praktycznie nie ma, jest tylko do picia. Czasem dowożą, czasem topią śnieg. Poniższe zdjęcia to unikat. Przedstawia pomieszczenie w którym spała nasza dziewiątka, drużyna pierścienia o czym później. Proszę powiększyć maksymalnie zdjęcie i zwrócić uwagę na napis nad baniakiem przy drzwiach. Podaje cenę 1l wody do picia – 1000 koron, czyli ok 33 zł! My nie płaciliśmy, czy to dzięki znajomości Maćka przez gospodynie, czy też dzięki zainteresowaniu i rozmowami jakie prowadzili niektórzy z nas z nią, miała po prostu okazje z kimś porozmawiać. Nie wnikam.

Obrazek

Jak wieść niesie, na dniach zainstalowano tam bieżącą wodę! Znaczy, zdjęcie nabrało już wartości historycznej.

Kawusia, kolacyjka ze smacznego(?) liofka, przepakować się, porozmawiać. Dobry humor jest najlepszą receptą na rzeczywistość. Ania psiknęła sobie środkiem dezynfekującym na dłonie, potarła twarz, po czym stwierdziła autorytatywnie :)już po prysznicu. Skoro tak to poszliśmy spać.

Obrazek

Jak widać, noc to umowne pojęcie blisko koła podbiegunowego latem.

Rano wychodzimy zwarci i gotowi maszerować dalej. Otacza nas śnieżna mgła, tworząca poświatę, znowu zacina lodowaty deszcz. Jest ponuro, wokół nas mgielno - śnieżna pustka, która dosłownie lepi się do nas.

Obrazek

Tomek wskazuje kierunek, oczywiście tam, gdzie największy śnieg. Drogę wyznaczają nam drewniane słupki rozmieszczone co około 100 metrów, czasem częściej.

Obrazek

Gdyby w Morodorze padał śnieg, pewnie by tak wyglądał.

Obrazek

Idziemy przesmykiem między dwoma lodowcami. Normalnie pozbawiony jest lodu i śniegu. Teraz w końcu czerwca leży śnieg. Zbłądzenie może oznaczać kilkanaście kilometrów drogi po lodowcu, a potem znalezienie w zupełnie odosobnionym miejscu z prawdopodobnym brakiem internetu. Jest 112, przyleci helikopter, ale tylko przy dobrej pogodzie, trzeba by czekać. Gęstość słupków na tym odcinku zawdzięczamy pewnemu sędziwemu już ojcu. Jego córka wraz z koleżanką zagubiła się tu w latach siedemdziesiątych, ledwo znalazły drogę powrotną. Od tego czasu ten pan, obecnie z naszą gospodynią co roku po zimie odnawia słupki, aby nikt nie zbłądził. Piękna inicjatywa.
Przed nami skałki, trzeba wejść na jakieś 25-30 metrów, nic wielkiego, tylko dość stromo. Jedna droga wiedzie po wielkich kamieniach, wymaga nieco wspinania się, co plecakiem nie jest zbyt wygodne. Druga w większości po zmoczonym pyle wulkanicznym i kamieniach wydaje się sympatyczniejsza. Drogą tą idzie Szymek, ruszam za nim. Kłopot w tym, że jedno przejście naruszyło zbitą strukturę pyłu i zaczynam się zsuwać. Rozpłaszczam się jak żaba, nie idzie wbić kijka w skałę, a pył wulkaniczny jest na 10 -15 cm i jak tu podciągnąć się do góry! Najbliższy kamień w zasięgu ręki jest ruchomy. Rozważam opcje zrzucenia plecaka i zeskoczenia na najbliższa półkę, ok 2-3 metrów w dół, da się. Trzeba tylko trochę zsunąć się w dół, potem skoczyć z przewrotką na prawy bok (lepiej wyćwiczone). Miejsca na półce powinno starczyć. Nagle leci na mnie parę okruchów, uchylam się od spadającego kijka. To Tomek ryzykując zsuwał się się w dół do mnie. Na szczęście kamień na którym się oparł jest stały. Chwycił mnie za plecak i podciągną prawie metr do góry. Złapałem grunt na kamieniu i dalej dało się już iść. Dzięki!

Obrazek

Zdjęcie zrobione chwilę później, jak tarabanimy się na tą górkę. Z tyłu w tle moja skromna osoba. Według wspólnej oceny wygląda to wiele łatwiej, niż było w rzeczywistości. Śliskie skały robiły swoje, do tego miękki od deszczu, osuwający się zdradliwie pył wulkaniczny.
Lodowaty wiatr wzmaga się, tworząc dziwne zjawiska. Jak pada deszcz? Odpowiecie – z góry na dół, czasem zacina nieco z boku. Tak, ale nie na Islandii. Tu potrafi padać płasko, a czasem z dołu do góry! Niestety nie miał jak uwiecznić tego. Na szczęście wiatr wieje w plecy, pójście w tych warunkach pod wiatr byłoby mordęgą. Wiatr nie rozrywa mgły, on jest jej części. Okolica jest ponura, wyspy lawy na zmianę z brudnym śniegiem i kompletna pustka. Chwilami odpoczywamy osłonięci kopcami lawy. Pytam Tomasza jak długo jeszcze będzie ten śnieg? Odpowiada szczerze - nie wiem w zeszłym roku go tu nie było.

Obrazek

Obrazek

Mijamy Magni i Modi synów Thora, dwa wulkany powstałe w 2010 roku. Żelazny punkt zwiedzania każdej wyprawy. Tym razem warunki i biała czerń zniechęcają nawet do wspomnienia o wejściu na wulkany, byle do przodu.

Obrazek

Mijają godziny, kolejne słupki wyznaczają drogę, zmniejszają optyczną pustkę. W pewnym momencie kończymy lekkie podejście i schodzimy w dół. Mgła znika, wiatr ustaje świeci chwilami Słońce, szokująca zmiana warunków. Mijający nas turyści rozpięci z uśmiechem na twarzy zmierzają w objęcia lodowego smoka.

Obrazek

Przed nami kolejna przeszkoda, zejście lekkim trawersem, przy pomocy lin. Dodatkowym bonusem atrakcyjności jest fakt, że część kołków jest wyrwana co widać na załączonym obrazku, łącznie z moją skromną osobą.

Obrazek

Obrazek

Kolejny odcinek jest płaski, znów typowe niekończące się rumowisko, przynajmniej jest cieplej. Można też wysuszyć namioty, które składane były w deszczu na kempingu w Rejkjaviku.

Obrazek

Obrazek

Teraz idziemy okolicą całkiem przyjemną, a co ważniejsze zmierzamy do luksusowego w tych warunkach kempingu.

Obrazek

Obrazek

Zieleń, kwitną mniszki lekarskie (mlecze) na Islandii wiosna w pełni, jesteśmy w Shire. W takiej okolicy odpoczywamy. Jeszcze kilka kilometrów stąd brnęliśmy w śnieżnym błocie, mgle i wszechogarniającej ponurości, a tu...
Piękne są Włochy, Hiszpania, lecz gdzie znajdziemy tak dzikie i zróżnicowane piękno?

Obrazek

Niedaleko przed kempingiem czeka na nas Maciek. W końcu docieramy na miejsce, uff!


Pt lis 22, 2024 11:24 pm
Zobacz profil
Niesamowity Gaduła
Niesamowity Gaduła

Dołączył(a): Pt mar 26, 2004 5:06 pm
Posty: 4690
Lokalizacja: Poznań
Odpowiedz z cytatem
Post Re: Islandia pachnąca siarką!
W pierwszej części nawiązywałem do „Władcy Pierścieni” nieprzypadkowo. Islandia przypomina bowiem nieco tolkienowskie krainy, świetnie ujęte zresztą przez Jacksona w wersji filmowej. Taka też była intencja organizatora – nadanie wyprawy pewnego kolorytu. Zielony „hobbiton”, wulkaniczne kamieniste czarne piaski „morodoru”, a w tle wulkany. Burzy śnieżnej jak na przełęczy Czerwonego Rogu co prawda nie było, niemniej taplanie się powyżej kostek w mokrym śniegu pod lodowaty wiatr już tak, o czym później. Islandia brana była pod uwagę przez Jacksona jako plenery kręcenia filmu. Zdecydować miał brak możliwości przywiezienia koni, kwestia przepisów weterynaryjnych (miejscowe biegają trochę inaczej) i chyba zmienność pogody. Istnieje też anegdota o tym jak pewien przyjaciel odwiedził Tolkiena podczas pisania części o Morodorze. Tolkien miał na stole otwartą gazetę ze zdjęciem islandzkiego wulkanu Hekla, który w tamtym czasie mocno wybuchł. Ów przyjaciel zapytał, co to jest ? Odpowiedź brzmiała - coś nad czym pracuje ... Tak więc prawdopodobnym jest, że wulkan ten jest wzorem Góry Przeznaczenia. :)

Hekla zwana też „Wrotami Piekieł” podczas wybuchu.

Obrazek

https://sladamibohaterow.pl/hekla-grozny-wulkan-zagrozenia-i-historie-zwiazane-z-wulkanem

Poprzednią część zakończyłem na - uff! Czyli dojściem do full wypas kempingu Volcano Huts w Húsadalur. Zanim do tego doszło czekała nas jeszcze przeprawa. Po drodze przechodzimy przez kładkę na kółkach. Dlaczego kładka ma kółka? Ano dlatego, że potok co roku po zimie zmienia swoje koryto i kładka jest przetaczana na nowe miejsce....

Obrazek

Sam kemping położony jest na miejscowym płaskowyżu i oferuje wręcz luksusy, co po siermiężnym odcinku było wejściem w inny świat.

Obrazek

Pod kemping podchodzą liski polarne liczą na małe co nieco...

Obrazek

Rozbiliśmy się w osłoniętym miejscu. Na Islandii ze względu na silne wiatry namioty trzeba szczególnie stawiać na wiatr, nie pod wiatr. Na pierwszym planie po prawej mój namiot.

Obrazek

W samej restauracyjce czekał na nas posiłek. Dzięki długiemu okresowi wydawania można było zjeść ze dwa razy, co przy dużym wysiłku fizycznym miało swoje plusy. Nie powiem, podjadłem, podjadłem tam sobie dobrze podczas całego pobytu.

Obrazek

1000 koron to około 32-33 zł, jak widać ceny islandzkie, albo jak z … Okęcia. Tak więc byłem już nieco uodporniony. Ku zdrowotności duchowej można przyjąć dobry sposób Tomka. Mieć na jakimś koncie określona sumę i nie liczyć pieniędzy. Ot tak, jakby już ich nie było.
Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Po dwóch dniach było co opowiadać, wspólne przeżycia inspirowały do rozmów. Cóż, jak wyczytałem w pewnej hiszpańskiej restauracji podczas pielgrzymki do Santiago de Compostela - najlepszą siecią społecznościowa jest wspólny stół z przyjaciółmi. Potwierdza się! :) Uzupełniałem braki witaminy B -12 w płynie z zapasem na przyszłość, wersja z wodą mineralną do mnie nie przemawia. Przy barze stał Michał, liczący nam trochę mniej (niewiele więcej niż na Okęciu). Wdałem się z nim w rozmowę. Latem pracuje jako barman tu na Islandii, potem trochę w Szwajcarii, europejską zimę spędza w Argentynie. Gdzie jak stwierdził ma swój samochód. Pytał, czy teraz też trzeba z Polski wyjeżdżać za pracą? Odpowiadam, wyjdzie ten co chce, ma jakieś plany, emigracja za chlebem wyraźnie wygasła. Wyczuwam, trochę jest rozżalony, taki pracownik świata, któremu trudno znaleźć do końca swoje miejsce. Po raz pierwszy spotkałem barmana, który opowiadał o sobie. Widać chłopu było to potrzebne, coś więcej niż zdawkowe ogólniki. Cóż, jeśli kto będzie znowu na Volcano pogadajcie z Michałem jak z dobrym znajomym, na pewno się ucieszy.
Następny dzień nie przebazowujemy się, ruszamy na zwiedzanie okolicy. Jesteśmy w Thorsmork, „kniejach Thora”, po islandzku borsmork. Wokół przepiękna soczysta zieleń, wiosna w pełni.
Prowadzi nas Maciek, wspinamy się na wzniesienia, wokół jest zielono. Dochodzimy do pierwszych załomów skalnych, robią niesamowite wrażenie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Kolejny etap to wejście na Valanhnukor skąd rozciąga się cudowny widok. Niestety silny wiatr uniemożliwia zagotowanie liofka.

Obrazek

Obrazek

Zegar słoneczny służy za stół, jak w barze.

Obrazek


Schodzimy więc na dół i ruszamy do kanionu Stakkholtsgja.

Pokonujemy pierwszą lodowatą rzekę. Zasada, najlepiej tam gdzie bród samochodowy, bo wiadomo co jest.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Druga warto brać wcześniej ciepłe i zimne prysznice, aby organizm był przygotowany i trzecia.

Obrazek

Nie bać się, zaatakować wroga i wejść od razu. Problem jest tylko wtedy, kiedy mamy silny nurt i wodę powyżej kolan. Wówczas, będąc obciążonym plecakiem można stracić równowagę i skąpać się. Tu kolejne żelazne przykazanie: Przechodzimy na luźno przypiętych zaczepach plecaka w minimalnej ilości. Proste, bo w razie przewrotki łatwo pozbędziemy się plecaka, który nie będzie wciągał nas w rzekę, ot zwykłe BHP. Na szczęście żadna rzeka którą pokonywaliśmy nie była głęboka powyżej kolan.

Droga nie jest specjalnie trudna, choć męcząca. Skaczemy z kamienia na kamień, przechodzimy kilkukrotnie rzekę. Ponoć trudno ubezpieczyć wejście do tego kanionu, łatwość kontuzji jest tu dość duża. Tu także były kręcone sceny do filmu Blood Origin (Wiedźmin – rodowód krwi) Docieramy do końca, poczucie ogromu i małości.....

Obrazek

Obrazek

Pokonujemy wielokrotnie rwący strumień.

Obrazek

Maciej nasz przewodnik.

Obrazek

Dzień był przyjemny, był i minął. Następnego dnia od rana zwijamy namioty, grzejemy kawę, jemy śniadanie. Dzisiaj poprowadzi nas dalej Monika, która właśnie przybyła, Maciek zbiera nadal siły. Po zarządzeniu przez Monikę pewnych stosownych do tej okazji nowych porządków :) ruszamy w drogę do Botnar.

Monika, zwana też Guzikiem, czego emblemat widoczny jest na czapce.:)

Obrazek

Idziemy przez borsmok, czyli knieje Thora, mimo chmur jest wręcz pięknie. Niezbyt silny wiatr, zieleń wyrasta z wulkanicznej gleby.

Obrazek

Po drodze mijamy widoczny daleko w tle biały domek. Według Moniki, która w ramach Projektu Islandia przemierzała tę trasę wielokrotnie, nie widać było przy tym domku żadnych oznak ruchu. Wyobrażamy sobie daczę w jakimś urokliwym miejscu, nad wodą, górach itp. A tu mamy typową islandzka pustkę i biały punkcik. Od jesieni do późnej wiosny zasypany jest śniegiem, często po dach, wieją huraganowe wiatry, więc kiedy i po co tu mieszkać....

Obrazek

Po drodze fantastyczny widok. Zdjęcie zrobione przez Beatkę, dla mnie nr 1 w kategorii uchwycenia chwili. Szymek w aureoli tęczy.

Obrazek

Szlak wiedzie z reguły dobrze wytartą i oznaczoną palikami ścieżką. Trudno ją raczej zgubić. Na czele naszego „pochodu” :) podążała z reguły Beatka. Jak biega się maratony, to idzie się swoim tempem. Bliskie sercu mojemu sport, ponieważ sam startuje w ultra maratonach. Tyle tylko, że chodzonych, nie bieganych. Na bieganie byłem zawsze zbyt leniwy.

Obrazek

Jedna z atrakcji czerwona skała zawierająca rudy metali. Zresztą Islandia, a zwłaszcza Góry Tęczowe, to niesamowita frajda dla geologów zbieraczy, plecaków nie starcza im na znaleziska :)

Obrazek

Mijając górki i pagórki, idąc wijącą się wśród nich drożynką dochodzimy do urokliwej położonej kładki. Za nią wzniesienie, wygląda całkiem poważnie. Trudność większości wzniesień polega na dosłownie brodzeniu w grubym pyle wulkanicznym. Stopy się zapadają obsuwają, co utrudnia wchodzenie zwłaszcza z ciężkim plecakiem. Patrzę na górę … Eee tam, jakby dobrze op*******ć plecak, to pewnie sam by tam wskoczył. :)

Obrazek

Obrazek

Wreszcie jakieś porządne podejście, jakaś konkretna górka. Paradoksalnie, chodzenie pod górę jest zdrowsze dla mojej kontuzji, niż po płaskim.

Obrazek

I posuwamy się dalej, na pierwszym planie moja skromna osoba.

Obrazek

Jeszcze trochę i dochodzimy do Botnar. Położony na wzgórzach, a my rozbijamy się na dole. Oczywiście, nie może być inaczej, :( toalety, prysznice jak zwykle na świeżym powietrzu cosik ze 100 stopni do góry. Do tego temperatura też jakieś 12 stopni i kilometry w nogach. Hmm... Pojawia się gorące pragnienie „dnia trolla”, czyli zjeść i aaa...

Obrazek

A skoro już mowa o chodzeniu polecam poniższe zdjęcie z pewnymi zaleceniami i wyjaśnieniami.

-proszę nie regulować zdjęcia, nic to nie da
-nie jest to fotomontaż
-nie pracował nad zdjęciem żaden grafik komputerowy

To Ania ze swoim przepastnym plecakiem, prawdopodobnie największym na całej Islandii, gdzie wszystko ułożone było we wzorowym porządku. Mimo wielkości przybytku na plecach zawsze uśmiechnięta.

Obrazek

Następny poranek był bezdeszczowy i dobrze rokował na dalszą drogę. Ważne, bowiem tego dnia weszliśmy na szlak Emstur – Laugavegur zaliczany do 20 najpiękniejszych na świecie według National Geographic.

Tak więc ciąg dalszy który niedługo nastąpi zapowiada się ekscytująco. Będzie w końcu o siarce i o tym jak zostałem przemytnikiem.:)


N gru 22, 2024 4:11 pm
Zobacz profil
Niesamowity Gaduła
Niesamowity Gaduła

Dołączył(a): Pt mar 26, 2004 5:06 pm
Posty: 4690
Lokalizacja: Poznań
Odpowiedz z cytatem
Post Re: Islandia pachnąca siarką!
Następnego dnia grupa idzie do uważanego za najpiękniejszy na Islandii wąwóz Ermstur. Niestety zostaję na kempingu, oszczędzam nogę cokolwiek nadwyrężoną. Omija mnie ta atrakcja, niemniej wszędzie można znaleźć coś ciekawego.

Obrazek

Rozglądam się więc po okolicy.
Kończąca ostatnie poprawki na kempingu, przed sezonem ekipa, to autentyczni … Islandczycy. Posługują się bowiem językiem islandzkim, co jest raczej rzadkie na Islandii. Islandia ma ok 387 tys mieszkańców, a turystów przybywa tam rocznie ok 8-9 mln! Do obsługi takiego ruchu turystycznego potrzeba w sezonie przynajmniej ze 100 tys pracowników ściąganych z całego świata. Prawie każdy Islandczyk mówi po angielsku i ten język jest tu powszechnie używany. Rozglądając się dalej po kempingu zauważam potężnego Nissana na typowych dla motoryzacji islandzkiej oponach balonowych służących do pokonywania rzek i kamieni. Tego typu pojazdy mają możliwość dopompowania lub wypuszczenia powietrza z opon sterowanym z kabiny. Ten egzemplarz miał jeszcze dodatkowo zamontowane z przodu i z tyłu drążki Panharda służące do zapobieganiu zbytnim przechyłom na nierównościach.

Obrazek

Teraz tablica obrazująca czym jest trekking na Islandii. Same dobre rady i przykazania. Mamy więc ostrzeżenie, żeby nie chodzić samemu (i tak chodzą), mieć żywności na 5 dni, trzywarstwowe ubranie, zostawić swoją marszrutę komuś, kto będzie mógł pomóc, uważać przy pokonywaniu rzek, zachować spokój w razie kłopotów i mieć tyle rozumu, aby zawrócić kiedy coś idzie źle.

Obrazek


Po powrocie ekipy ruszamy. Jak zwykle musi być pod górkę, bez tego byłoby nieważne. :) Słońce nam sprzyja, dodaje radości.

Obrazek

Dalej wchodzimy na płaskowyż, można by kręcić tu widoki Morodoru, brakuje (na szczęście!) tylko lepkiej mgły. Poniżej zdjęcie zrobione przez Szymka nr 1 w kategorii widoków. Niesamowite ujęcie światła Słońca, cienia i grozy kamienistej pustyni.

Obrazek

Obrazek

Dalej droga wiedzie pustkowiem, pokonujemy kolejne strumienie i rzeczki. Chleb powszedni na Islandii.

Obrazek

Czasem brody są dość rozległe, dzięki czemu prąd jest słabszy.

Obrazek

Po drodze zatrzymujemy się na małym kempingu, jestem dość wychłodzony od wiatru, gorąca kawa pomaga. Na zdjęciu charakterystyczne murki z kamieni, osłaniają namioty od wiatru, który z przerwami wieje w zasadzie cały czas.

Obrazek


Zdarzają się trudniejsze chwile, Ania z Damianem mieli na ich przezwyciężenie swój specjalny sposób....:)

Obrazek

Droga tego dnia była wyjątkowo monotonna, ciągnące się nieogarnięte przestrzenie przy których człek czuł się bardzo mały.

Obrazek

A kiedy trzeba było odpocząć i dobrze sobie podjeść, to nawet liofki smakowały. Ostatni raz tak dobrze smakowała mi wiele lat temu zupa fasolowa u mnichów na Athos, do dzisiaj czuje ten smak...

Obrazek

I tak wędrując kilka godzin dotarliśmy do Alftavatn, kempingu nad jeziorem. Warunki jak wszędzie spartańskie, przynajmniej w toaletach nie wieje, zawsze jakiś plus. Temperatura w normie, coś 12-13 stopni powyżej zera.

Obrazek

Rozciągające się przed nami jezioro jest dość płytkie, można wejść nawet dwieście metrów i mieć wodę ledwo powyżej kolan. Z takim jeziorem jest niesamowita okazja! Być na Islandii nie wykąpać się w tak słynnym jeziorze? Szymek jak przystało na gladiatora wyprawy, bohatersko zanurzył się w wodzie, jak miała 10 stopni to szczęście. Oto corpus delicti. :)

Obrazek


Jezioro jest znane choćby z filmu „Prometeusz”, Poniżej link do krótkiego zestawienia filmów kręconych na szlaku który pokonywaliśmy, jak i reszty Islandii. Od razu będzie też można zobaczyć, dlaczego koniki islandzkie nie nadawały się specjalnie dla dumnej i potężnej jazdy Rohanu...


https://youtu.be/p4WFJTKxHJ0?si=hKlypTCl-4VeDmPx


Rankiem zwijamy namioty, coś tam, coś tam pitrasimy i spotyka nas niespodzianka. Jakiemuś Islandczykowi została zupa i proponuje kempingowiczom. Mnie nie trzeba zachęcać, gęsta zupa warzywna z jagnięciną, po liofach – niebo w gębie. Szkoda, że tak mało wziąłem, trudno... :(

Dzisiaj czeka nas najtrudniejszy 24 km odcinek. Najpierw trzeba wspiąć się na strome wzgórze Hvanngill ponad 500 m wzwyż. Niby nic wielkiego, lecz te kilkanaście kilogramów na plecach... Piękna pogoda, nie wieje, a w słoneczku robi się nawet ciepło. Widok ze szczytu wynagradza wszystko.

Obrazek


Ledwo minęliśmy i grzbiet i miłe słoneczne ciepełko zniknęło, pojawił się lodowaty północny wiatr od czoła, który będzie nam towarzyszył już do końca dnia. Ruszamy żwawo naprzód, pojawia się znowu więcej śniegu. Na zdjęciu Grzesiu, który objechał Islandię samochodem. Najpierw coś zobaczył, teraz postanowił coś przeżyć, to się nazywa wyjście ze strefy komfortu.

Obrazek

Powoli teren robi się coraz cięższy, rwące potoki, kamieniste lub gliniane podejścia. Okolica staje się coraz bardziej dzika. Śnieg, błoto, strumienie z gorącą wodą i tak na zmianę.

Obrazek

Dochodzimy w końcu do tytułowej siarki. Błotnisty staw, cuchnący niemiłosiernie siarkowodorem, czysty Morodor. Gęste opary lepkiej mgły otulają nas, ledwie co widać na kilka metrów. Zaliczamy co trzeba i nie ma nad czym delibrować, idziemy dalej.

Obrazek

Obrazek

Obrazek


I na tym kończą się w miarę miłe chwile dzisiejszej drogi. Wkraczamy ponownie w tej wyprawie na niekończące się połacie śniegu. Dodajmy mokrego śniegu, do tego cały czas wieje silny czołowy wiatr. Stajemy czasem w kręgu, by ogrzać się i osłonić od wiatru. Ciemne ponure chmury dopełniają reszty..

Obrazek

Ten szmaragdowy błękit na śniegu to woda, przez którą brodzimy. Buty przesiąkają, stają się coraz cięższe. Widoczne na zdjęciach ciemne miejsca, to wolny od śniegu pył wulkaniczny, obecnie błocko po kostki. Niemniej zatrzymujemy się na nich i tam odpoczywamy. No cóźźźź... Cierp ciało jak ci się po Islandii chodzić zachciało.

Obrazek

Z czasem z daleka dostrzegamy biały domek. To miejsce dla wędrowców, obok jest schronisko, nieupoważnionym (niemieszkającym) wstęp wzbroniony. Mimo to zaglądam, obłędne ciepełko na korytarzu, my zaś nieco przewiani i zmarznięci. Jak by kto pytał się o ceny, to prycza w wieloosobowym pokoju coś w okolicach cen Hiltona. W białym domku jest już sporo bractwa, pojedynczy wędrowcy i jakaś amerykańska wycieczka szkolna. Gotujemy swoje liofki, jest okazja zjeść coś gorącego. A na deser... Ania wyciąga z największego plecaka największą 40 dkg czekoladę i częstuje wszystkich. Z natłoku rzeczy wielkich, największa była determinacja Ani do tośtania prawie do samego końca dodatkowego ciężaru. Każdy, bowiem, nawet najmniejszy wciskał nas mocniej w błoto i śnieg podczas całej wyprawy. Biały domek był na górce, tak w dwóch trzecich może. Gdzie dalej? Oczywiście pod górkę, bo inaczej byłoby nieważne.:(

Obrazek

Na szczęście po przebyciu wzniesienia śniegu zaczynało ubywać i dotarliśmy już w okolicę bardziej skalistą. W końcu weszliśmy na pole lawowe powstałe w XV wieku, przejście przypominało drogę przez labirynt.

Obrazek

A tak wyglądało to z bliska.

Obrazek

Słupki wskazywały drogę w labiryncie.

Obrazek


Jeszcze, jeszcze trochę i ukazał się nam upragniony kemping. Prowadzi go małżeństwo, które na sezon przyjeżdża tu takimi amerykańskimi busami, które są sklepem, stołówką, biurem. Są też umywalnie, toalety i namiot - stołówka.

Obrazek

Rozbijamy się szybko, gotujemy kolacje i do gorących źródeł Landmannalaugar z czego słynie ten kemping. Jestem już nieco wyziębiony temperatura powietrza ok 12 stopni, późny wieczór, a co tam. Przebieram się i do wody. Siedzieliśmy do późnej nocy lub raczej późnej „złotej godziny” (ok 2:00), kiedy to pojawia się złota poświata. W końcu czerwca zjawisko jest najbardziej wyraziste. Przyznam, że moczyłem się obok towarzystwa przy wypływie gorącej wody ze źródła. Tak uzupełniałem sobie temperaturę ciała.

Rankiem zerwał się silny wiatr, ledwo zdążyliśmy zwinąć namioty, kiedy wiatr zaczął zrywać te rozbite. Nad równiną podniosły się tumany kurzu, szlak do Ermstur został w takiej sytuacji zamknięty, wydano ostrzeżenia.

Obrazek

Obrazek

Dzisiaj mieliśmy zwiedzać okolicę. Ze względu na warunki zapadłą decyzja o wcześniejszym powrocie do Rejkjaviku, autobus był po południu. Tu też postawiłem pierwszy krok na przemytniczej drodze. Zwijając namiot zauważyłem u wejścia kawałek obsydianu. Obsydian to nic innego zastygła gwałtownie lawa, zwany też smoczym szkłem. W porządnej powieści fantasi, obsydianu używa się do paraliżowaniu mocy czarodziejskich. :) Myślę sobie, zrządzenie losu i tak z plecakiem już niewiele będę chodził, więc wziąłem. Obsydian jest narodowym bogactwem Islandii i nie wolno go wywozić.

To ten ciemny punkt przy krótszej prostej podłogi namiotu.


Obrazek

W Rejkjaviku spałem w hostelu, ze względu na wyziębienie. Wcześniej poszliśmy do KFC na kolacje. Menu w języku islandzkim, angielskim i polskim. Różnica między tym, a naszymi jest w wielkości porcji frytek. Duża porcja w Polskim KFC, to jak mała w islandzkim KFC. Rankiem wróciłem do reszty ekipy na kemping po zrobieniu zakupów. Niestety prawie wszyscy poszli już zwiedzać miasto, a ja nie miałem telefonu, aby się porozumieć. Wieczorem pierwsze pożegnania, czas wracać do domu. W niedziele rano poszedłem poznać Rejkjavik. Po drodze natknąłem się na coś ciekawego. Ogromny jak na warunki islandzkie budynek loży masońskiej. Według znalezionych w necie informacji ilość członków loży, to ok 0,8-0,9% całej populacji, wynik niespotykany. Poniżej link do google z viewstreet.

Link do Street View

Zwraca uwagę elewacja, typowo europejska z wyrzeźbionymi w tynku wielkimi bryłami kamieni. Typowe dla „budowniczych”. Okna mają szyby w kształcie Gwiazdy Dawida, wpływ judaistyczny. Na piętrze w oknie stały proporce loży, niestety brak aparatu... Cały budynek jest pod kamerami, nigdzie więcej w Rejkjaviku nie widziałem monitoringu, nawet miejska komenda policji go nie posiada. Sama architektura miejska, to eklektyzm. Trochę budownictwa duńskiego, trochę norweskiego i różne proste budyneczki. Wszystko to przemieszane jest ze współczesnym budownictwem wedle idei, jaką architekt miał wizję. Trudno się dziwić, pierwsza szkoła architektoniczna na poziomie licencjackim powstała tam w 2002 roku.
Sklepy, najczęściej z pamiątkami w których króluje jak zwykle chińszczyzna. Jak coś polecić to Icewear, czyli wyroby głównie z islandzkiej wełny. I tak doszedłem sobie do bazyliki katedralnej Chrystusa Odkupiciela na południowa mszę po polsku. Kościół pełny, gównie rodziny z dziećmi, a do spowiedzi spora kolejka. Później spacer po mieście (mało wiało). 8)
Dwie główne ulica tak wyglądają, tęczowość jest tam dość rozpowszechniona, podobnie jest na wejściu na lotnisko.

Obrazek

Obrazek

Parę lat temu po Rejkjaviku jeździły autobusy z tęczowym Chrystusem. Ma to świadczyć o otwartości Islandczyków. Jest to jak widać tolerowane, natomiast co naprawdę o tym myślą trudno orzec. Katedra w Rejkjaviku to dość ciekawe architektonicznie budynek. W środku krąży tłum, szum, hałas, obiekt turystyczny. Mimo poszukiwań NŚ nie zauważyłem, może wynoszą(?).

Obrazek
https://www.podrozepoeuropie.pl/hallgri ... reykjavik/


I tak to pełen wrażeń wróciłem na kemping. Po południu kolejne serdeczne pożegnania, wieczór spędzam z następną wyruszającą grupą. Mam też wydrukowany bilet na samolot, co nastraja optymistycznie. Nie mam przecież telefonu, a linie którymi wracam mają odprawę na 24 godziny przed lotem. Gdzie to zrobić? Na szczęście pamiętałem kody do skrzynki mejlowej i do linii lotniczych, więc z pomocą Maćka i drukarki kempingowej sprawa została załatwiona pomyślnie. Wieczorem rozmawiałem jeszcze długo z Maćkiem. Kiedy chciałem wyjść zatrzymali mnie ojciec z synem, abym rozstrzygnął zakład. Przyglądali się Maćkowi i mnie, syn postawił, że to ja jestem starym islandzkim wyjadaczem, a Maciek zwykłym turystą. Wyprowadziłem ich z błędu, niemniej na swój wygląd trzeba sobie zapracować :), poczułem się nieco dowartościowany.

Rano poszedłem do kuchnio-jadalni, zagotowałem ostatnią porcje owsianki i zjadłem już samotnie w nostalgicznym nastroju. Otaczający mnie różnojęzyczny tłum męczył, zabrakło drużyny ze wspólnych przeżyć, właściwie co ja tu jeszcze robię... Nic to, spakowałem się i poszedłem spacerkiem przez Rejkjavik do autobus. Pół godziny jazdy i dotarłem na lotnisko na moją islandzką Szarą Przytań...
Oczywiście mój plecak był nieforemny mimo zapakowania w worek i musiałem drałować z nim na koniec hali do specjalnego punktu. Kładę go więc na taśmę i jedzie na prześwietlenie. Jak na dłoni widać w nim będzie przemycany kamień, chwila niepewności i … Uśmiech kontrolera – jest ok.
Hala lotniska jest niewielka nieprawdopodobny tłum przeciska się wszędzie. Na szczęście kilku stewardów przyspiesza odpraw, zwłaszcza te automatyczne. Tak tam wygląda w godzinach szczytu, Okęcie to małe piwo. Gdyby coś się stało wolę nie myśleć... Jeszcze tylko kawa (kiepska jak wszędzie na Islandii), porcja frytek z czymś tam przed lotem, szukam terminala płatniczego i słyszę podpowiedź po polsku - terminal przy następny okienku. Kolejny polski steward, zauważył u mnie kartę PKO.

I tak oto dotarłem do samolotu, do Polski i do domu. Chce kto zobaczyć Islandię? Można objazdówką, wynająć samochód w firmie prowadzonej przez Polaka, zawsze taniej dla Polaków. Objechać Islandię samochodem, to jak z tym lizakiem przez szybę, z plecakiem zostawia wrażenia na całe życie....



P.S. W sobotę była jak na Islandii piękna pogoda do południa. Ze 16 stopni w Słońcu, więc co? Plaża!!
Jak to być na Islandii nie wykąpać się w ożywczych wodach Atlantyku bardzo czystych od strony Grenlandii, to jak w Rzymie nie widzieć papieża! :x

Obrazek

Co tam Egipt, Grecja i inne ciepłe wanienki. :lol:


Wt mar 18, 2025 12:52 am
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 3 ] 


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 10 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL