Wątki bez odpowiedzi | Aktywne wątki Teraz jest Pt gru 06, 2024 3:37 am



Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 10 ] 
 Buen Camino! 
Autor Wiadomość
Niesamowity Gaduła
Niesamowity Gaduła

Dołączył(a): Pt mar 26, 2004 5:06 pm
Posty: 4688
Lokalizacja: Poznań
Odpowiedz z cytatem
Post Buen Camino!
Bueno Camino czyli dobrej drogi, tradycyjne pozdrowienie pielgrzymów i nie tylko. Zastanawiałem się jak opisać moją pielgrzymkę do grobu św Jakuba do Santiago de Compostela. Nie do końca będzie to typowy opis etapów z których relacji jest sporo w necie, ale po kolei...

O drogach św Jakuba usłyszałem od bliskiego znajomego, ich bywalca. Od niego dostałem też muszlę, symbol Camino. Potem natrafiłem na książkę pewnego księdza o drodze północnej – Camino del Norte. Filmy zamieszczone na youtube dopełniły reszty. Po prostu zrodziła się we mnie nieodparta tęsknota za Drogą, musiałem tam pójść! Pandemia pokrzyżowała plany, w tym roku otworzyło się okienko – teraz albo na św Nigdy. Rozważałem wersje z wykupieniem pielgrzymki, lecz to nie było by to, całe Camino del Norte, albo nic. Tak więc wgrałem sobie stosowną do tej okazji aplikację lotniczą i po zakupie biletów cały szczęśliwy zacząłem dzielić się wieścią w swoim kręgu. Ba, plecak w połowie spakowany leżał prawie trzy miesiące na widocznym miejscu! W pewnym momencie stwierdziłem, że jestem już prawie celebrytą, brakowało tylko konta na Facebooku i fanów. Kreował się wyczyn sportowo - turystyczny z dozą duchowości. Tu przyszła pierwsza refleksja, po co właściwie idę? Na otrzeźwienie - postanowienie odmówienia minimum 100 różańców podczas pielgrzymki, co na 34 dni było do zrealizowania. Intencja własna bardzo ważna, także była. Nie myślałem o niej specjalnie, skupiłem się zaś na intencjach za innych. Droga zweryfikowała, duchowy charakter przeważył. Przez ponad miesiąc szedłem, modliłem się, obserwowałem ludzi, życie, tv w tawernach, rozmawiałem na ile się dało z pielgrzymami.
Zawiesiwszy więc dumnie muszle na szyi i oddawszy się się w opiekę św Jakubowi i Aniołowi Stróżowi wyruszyłem w drogę poprzez Stansted do Biarritz we Francji. Już na Stansted podczas jazdy kolejką do terminalu jakaś Brytyjka zwraca uwagę na moją muszlę. Okazuje się, że wraz mężem lecą również do Biarrnitz, potem do Saint de Pied i idą drogą francuską. Po wylądowaniu dojechałem autobusem do granicy hiszpańskiej i cały szczęśliwy przekroczyłem most na Bidasoa, wszedłem do Irun. Pierwsze wrażenie w Hiszpanii było niezwykle pozytywne. Eleganckie domy, czyste ulice, przeciwieństwo zaniedbanych francuskich miejscowości. Szybko zająłem sobie miejsce w alberge i wyprawiłem się po kije trekingowe do pobliskiego marketu. Rano pobudka, alberge municypalne należy opuścić z reguły do 8:00, a dwie hosteleros o 6:00 zapalają światła i budzą głośno i radykalnie pielgrzymów. Jako jeden z ostatnich opuszczam alberge.

Obrazek

Dzisiaj niedziela, czas na mszę. Znajduję kościół i msze w internecie. Świątynia mieści się między blokami, niska na około 150 osób. Na mszy o 10:00 może ze 30 osób, wszystko emeryci +, jedna murzynka ok 30 stki. Celebrans lat ok 80, komunie rozdaje wraz z jedną z parafianek. Przystępuje do komunii, nigdzie nie było problemu z komunią do ust, by rozwiać z góry ewentualne wątpliwości. Prawie wszyscy przyjmują tam komunie na rękę, więc szedłem do Komunii zawsze na końcu. W sumie wrażenie wyniosłem dość smutne, widać że tu Kościół ciągnie resztkami sił.

Ruszam w góry pokryte deszczowymi chmurami, zaczyna się.

Obrazek


Góry podobne do naszych Sudetów. Miejscami rozsiane domostwa, część to typowe rezydencje. Pierwsza napotkana kapliczka, z krzyżem św Jakuba, zamknięta jak większość.

Obrazek

Obrazek

Pogoda jest zmienna, chłodno, pada chwilami deszcz, zabłocone górskie ścieżki utrudniają marsz. Momentami ukazuje się panorama Irun, dalej francuskie Hendaye.

Obrazek

Szlak oznakowany jest żółtymi strzałkami i muszlami. Jak się wielokrotnie okazywało, to nie wystarczy. Zamiast mapy miałem wgraną podobnie jak większość aplikacje Camino del Norte. Było to najlepsze rozwiązanie pozwalające odnaleźć się, kiedy szlak się rozmywa. Spotykam też pierwszych pielgrzymów, głównie Niemcy, idziemy razem parę kilometrów, szukamy właściwej drogi. Zaczynam też wchodzić w rytm różańców, pozwalają wyciszyć umysł, a soczysta zieleń (maj – czerwiec) dopełnia reszty. Efekt Drogi przychodzi do kilku dniach. Idę jak większość samotnie, sam ze sobą, sporadycznie w większym towarzystwie.

W końcu Pasai Donibane z resztkami murów obronnych, gdzie czas się zatrzymał.

Obrazek

Obrazek

Tu przeprawiam się przez kanał i wspinam się po schodach ok 100 metrów do góry. W końcu zmordowany docieram do San Sebastian i robię zdjęcie, które bardzo chciałem zrobić - Bahia de la Concha, czyli Zatoka Muszli.

Obrazek

Schodzę do plaży, idę wzdłuż, a te ostatnie kilometry pod lodowaty wiatr znad Atlantyku. Miasto przepiękne, szerokie ulice, instytucje, na obrzeżach rezydencje, czuć zamożność. Szkoda, że zbyt mało czasu i nie zwiedzę starego miasta. Po drodze w tunelu spotykam polskiego wędrownika, rowerem z przyczepką włóczy się po Europie. Podoba mu się w Hiszpanii, obok roweru tacka na datki z tego żyje, takie życie chce wieść. Żegnam go i w końcu zmordowany docieram do schroniska. Na szczęście rezerwowałem sobie wcześniej miejsce i nie mam problemu.

Obrazek

Rano żegnam San Sebastian. Z tamtej góry zszedłem, drapię się na następną :cry: .

Obrazek

Wyruszyłem do Zarautz, po drodze mijam dwóch sapiących niemieckich pielgrzymów, emeryci. Jakby nie iść, zawsze pod górkę w tej krainie Basków. Okazuje się, że jeden z nich od miesiąca na emeryturze, więc z nieco aktorską zaduma i „wyższością” stwierdzam – junge, junge Retner (młody, młody emeryt), śmiejemy się. Mijam typowe dla tych okolic pastwiska.

Obrazek

Po południu docieram do Zarutz.

Obrazek

Nocleg w maleńkim albergu w Zarutz przeszedł do historii. Pierwsza nauczka żywieniowa. Kupiłem puszkę flaków, otworzyłem i wywaliłem do śmieci - tłuste, cuchnącą, nieobrobione. Na szczęście w pobliskiej tabernie można było zjeść coś normalnego, jakby podgrzaną kanapkę. Zresztą przygody kulinarne w Hiszpanii, to oj, ojojoj i jeszcze trochę... Następnego dnia do Deba. Idę spokojnie mijając rezydencje, uprawy winogron z daleka przecudnie położoną Getarie.

Obrazek

Droga wije się wśród wzgórz, a tym razem łagodna bryza daje przyjemne odczucia. Po drodze pierwszy las eukaliptusowy.

Obrazek

Duszący zapach liści jest nieco inny niż cukierki eukaliptusowe i docieram do Deby. Przed municypalnym (czyt o połowę tańszym albergiem) na byłej stacji kolejowej kłębi się tłumek, jeszcze nie otworzyli. W końcu udaje mi się dostać łóżko. Zamieniam się z pewną Niemką Gerdą, idę spać na górę ona zostaje na dole. Raniutko, kiedy zimniutko jeszcze, hyc do baru, dobra kawa i rogalik (lub dwa) dodają otuchy w paskudny poranek. Nie spieszę się, powinienem spokojnie zdążyć na otwarcie albergue w klasztorze w Markina -Xemei.

cdn.


Wt wrz 12, 2023 2:47 am
Zobacz profil
Niesamowity Gaduła
Niesamowity Gaduła

Dołączył(a): Pt mar 26, 2004 5:06 pm
Posty: 4688
Lokalizacja: Poznań
Odpowiedz z cytatem
Post Re: Beun Camino!
Zanim przejdę do dalszej Drogi trzeba by ją pokazać.

Obrazek

za https://www.alberguescaminosantiago.com ... te/etapas/

Szedłem drogą przez Ribadeo, ominąłem Oviedo i Camino Primitivo, czyli pierwszy szlak pielgrzymi zapoczątkowany przez Króla Alfonsa II cnotliwego w 824 roku, który ze swoim dworem przeszedł drogę z Oviedo do grobu św Jakuba w Santiago de Compostela, może pójdę tam następnym razem, może ... Obecną wybrałem ze względu na jej piękno, morze i widoki i nie zawiodłem się. Tak napełniona dusza przeżywa wszystko jakby lepiej. Druga rzecz, to szlak ten jest mniej oblegany przez pielgrzymów, zwłaszcza w maju i czerwcu. Bywały momenty, że całymi godzinami szedłem sam przez góry Kraju Basków co pozwalało odbywać drugą Drogę, wgłąb siebie. Samemu nie oznacza samotnie, był jeszcze Anioł Stróż ze mną, gdzieś tam czuwał św Jakub o czym mogłem się przekonać.

Wróćmy na szlak. Deba leży na sporych zboczach, do tego stopnia, że dla wygody mieszkańców można pokonywać wysokości windą.

Obrazek

Wychodzę z miasta i idę spokojnie. Mijam Zumaia w armatą w porcie.

Obrazek

Droga wije się pośród wzgórz, a jedynymi towarzyszami są krowy. Nie ma jednego szlaku, pojawia się on miejscami w dwóch wersjach. Widokowy jest z reguły dłuższy i trudniejszy, czasem więc wybierałem prostsze by szybciej dojść lub wręcz skróty. Wgrana aplikacja bardzo się przydawała.

Tylko niektóre kościoły i kaplice są czynne. Niegdyś były przystankami dla wiernych pielgrzymujących do grobu św Jakuba. Obecnie nie ma już takiego zapotrzebowania wśród wiernych i w takiej ilości nie są potrzebne. Do tego kościoła na wzgórzu biegnie droga przy której stoją co kilkadziesiąt metrów krzyże. W sumie piękne nawiązanie do Drogi krzyżowej, często spotykane w Hiszpanii.

Obrazek

Obrazek

Dochodzę w końcu do Markina Xemei po drodze kaplica San Miguel Arretxinaga chyba jedna z dziwniejszych w świecie.

Obrazek

Pośrodku leżą trzy głazy megalityczne, ponoć oddawano im cześć jeszcze w czasach pogańskich. Następnie w średniowieczu powstała tam pustelnia. Obecna bryła pochodzi z 1741 roku. Na starszych zdjęciach widoczny z przodu jest ołtarz, na moim już go nie ma... Zatrzymuje się w klasztorze o. Karmelitów, grube mury, atmosfera klasztorna. Po południu jest msza na którą się wybieram. Odprawiana jest nie w kościele, lecz w przystosowanym na kaplice pomieszczeniu. Kilku miejscowych, a z kilkudziesięciu pielgrzymów sześć osób. Dwóch celebransów pod 90siątkę odprawia msze. Przy tej okazji kolejna uwaga. Wszędzie msze odprawiane były bardzo porządnie i z godnością. Po mszy okazuje się, że pozostali jej uczestnicy to Francuzi, zapraszają na kolację do restauracji. Cóż, kolacje już zjadłem … Ale co tam, pójdę dla towarzystwa, lepsze to niż nudny wieczór w albergu. Jakoś się rozumiemy, są przecież translatory wujka gugla. Tu na kolacje zamówiłem talerz sałatek (dobre) oraz kawałek ośmiornicy. Polane sosem w kolorze spuszczonego z diesla oleju, dało się zjeść. Niewątpliwa zasługa w tym wina, które podaje się tam do posiłków. Przy okazji rozluźniło to atmosferę. Przekonałem się również o istnieniu ponadczasowych gestów. Któryś z Francuzów mocno marudził coś kelnerce przy pomocy translatora tuż przed zamknięciem. Była więc bardzo nie w humorze. Przeszła już w mruczeniu na baskijski w końcu zdegustowana pokazała mu …. Gest Kozakiewicza wersji hiszpańsko – baskijskiej. (nie da się opisać trzeba zobaczyć.) :P
Pokładaliśmy się ze śmiechu. Na końca pożegnalna fotka na tle kościoła. Tylko jednego z nich spotkałem później. Tym jest Droga, ludzie spotykają się w Drodze, nie zobaczą się więcej.

A to fotka na tle klasztoru karmelitów po kolacji.

Obrazek

Następnego, pięknego majowego poranka nie spiesząc się jak zwykle wyruszyłem w dalszą wędrówkę. Droga pięła się zakosami mocno pod górę. Od rana mam sporo energii, więc i „szwunka” mam dobrego. Raźno mijam pod górę kolejnych pielgrzymów, przegania mnie tylko młody Węgier którego spotykałem w albergu Zarutz. Na górze podchodzę do niego i mówię East Europa first! Śmiejemy się, nie może być nudno. W dobrym humorze dotarłem do Bolivar, wioski w której urodził się Simon Bolivar bohater Ameryki południowej.
Dom Simona Bolivara, obecnie jego muzeum.

Obrazek

Pomnik Bolivara placu.

Obrazek

Usiadłem przed pomnikiem dla odpoczynku i zdjęcia, rutynowo sprawdzam.... Nie ma karty płatniczej! Została gdzieś w Markina Xemei. Jest druga, jest gotówka, ale.... na szczęście na wszelki wypadek wgrałem sobie tuż przed wyjazdem aplikacje banku do smartfona. Dotąd nawet do niej nie zajrzałem. By maksymalnie skrócić czas wyłączenia karty, nie bawię się w zapoznanie z aplikacją i dzwonię do banku. Karta szybko zablokowana, nikt z konta nie skorzystał, pewnikiem została w klasztorze. Uuuff! Deo gratias! Odtąd używałem już smartfona do płatności. W mniejszych miejscowościach, nawet marketach kiedy wypowiadałem pago con tarjeta (płacę kartą) i dotykałem smartfonem terminalu, patrzano na mnie nieco jak na szamana.
Droga dalej wiodła przez zabagnione gęste lasy.

Obrazek

Obrazek

Po drodze zaczynały się pojawiać pierwsze bojowe hasła baskijskie.

Obrazek

A to obraz „religii” piłkarskiej – flaga Realu Sociedad i kraju Basków. Nota bene zawieszone na miłej tabernie serwującą wyśmienicie przyprawiona coca-colą z lodem.

Obrazek

Nie zaszedłem tego dnia daleko od taberny. Zatrzymałem się w górskim albergu kilometr dalej. Nieco zmęczony koiłem zszargane rano nerwy kawą popijaną na tarasie. Nawet w wieloosobowym pokoju byliśmy we dwójkę. Dzisiaj był dzionek ulgowy tak gdzieś od południa.
Widoczek z tarasu.

Obrazek

Rano odczekawszy majowy deszczyk wyruszam z kopyta. Trzeba nadrobić czas, wczoraj miałem dotrzeć do Guernica. Prawie co wioska, kościółek lub kaplica, kiedyś docierał tu kapłan, obecnie kto chce może podjechać do parafii samochodem. Stoją więc wśród wzgórz i lasów jako świadkowie historii.

Obrazek

Obrazek

Docieram do Guernici.

Obrazek

A tu oczywiście obowiązkowe zdjęcie pod muralem z obrazem Picassa namalowanego ku pamięci ofiar nalotu na miasto niemieckiego Legionu Condor.

Obrazek

Tu też zostaje celebrytą pełną gębą. Przewodnik jakiejś chyba amerykańskiej wycieczki wybrał mnie do przeprowadzenia wywiadu z przykładowym pielgrzymem. Na szczęście był Hiszpanem i dało się go zrozumieć. Zostałem obfotografowany, niemniej po trzecim pytaniu mój gorilla-angielski był na wyczerpaniu, więc z uśmiechem pomachawszy wszystkim przyjaźnie ręką poszedłem, aby nie zepsuć dobrego wrażenia.
Znowu lasy, ostre podejścia, leśne dukty. Tu odbudowana pustelnia, trwa od blisko tysiąca lat.

Obrazek

W końcu wychodzę na główna drogę i murale przypominają gdzie jestem

Obrazek

Obrazek

Wczesnym popołudniem zjawiam się Labaretzu, gdzie w municypalnym albergue znajduje łóżko na dużej sali. Sympatyczna wolontariuszka Mirasbelle, zamiast siedzieć na emeryturze w domu opiekuje się albergiem. Jedna sala 20 łóżek, stół, parę krzeseł i mikro łazienka. Nie ma sznurka do suszenia. Wpadam więc pod prysznic w ciuchach (bez spodni) i piorę wszystko całościowo. Nic to, dobrze wykręcić, część wyschnie na mnie mamy prawie upał, reszta jutro na plecaku w drodze. Przypomniały się stare dobre czasy, kiedy człekowi prawie nic nie przeszkadzało i był szczęśliwy. Powtórka z rozrywki.

Cdn i będę się streszczał, bo do Wielkanocy nie skończę.


So wrz 30, 2023 12:06 pm
Zobacz profil
Czuwa nad wszystkim
Czuwa nad wszystkim

Dołączył(a): Cz cze 21, 2012 4:15 pm
Posty: 6947
Płeć: mężczyzna
wyznanie: katolik
Odpowiedz z cytatem
Post Re: Beun Camino!
Ty się chopie (to mój regionalizm) nie wygłupiaj i nic nie streszczaj. I co z tego że do Wielkanocy... Masz o czym pisać i do tego lekkie pióro (tzn. klawiaturę) to pisz, fajnie się to czyta i ogląda (obrazki).

_________________
"Bo myśli moje nie są myślami waszymi, ani wasze drogi moimi drogami - wyrocznia Pana." Iz 55


So wrz 30, 2023 9:03 pm
Zobacz profil
Niesamowity Gaduła
Niesamowity Gaduła

Dołączył(a): Pt mar 26, 2004 5:06 pm
Posty: 4688
Lokalizacja: Poznań
Odpowiedz z cytatem
Post Re: Beun Camino!
Po południu zwiedzam Larrabetzu. Przed wyborami któraś z partii, chyba prawicowa ma swój mityng. Stoją z transparentami i poważnymi minami na ryneczku. Obok festyn rodzinny parę plakatów lewicowych. Po za mną nikt nie zwraca na nich uwagi. W końcu odwracają się do siebie, wysłuchują płomiennego przemówienia i idą do domów. Ot, zaistnieli.

Obrazek

Powłóczyłem się trochę po festynie, przepłukałem gardło z kurzu drogi i wróciłem do albergi. Rano wstaje wcześnie. Kiedy się już prawie spakowałem Mirasbel cieniutkim radosnym głosikiem budzi pielgrzymów. Idzie dość opornie więc mówię z właściwą intonacją i akcentem: Mirasbelle, you mus aufstehen! Schnelle! Raus, raus! Schnelle! Ab, ab! Śmieje się niemożebnie. świetnie zrozumiane. Dzisiaj jem śniadanie po polsku. Kawał wieprza w plastrach, czyli kiełbasy chorizo (jedyna jadalna tam kiełbasa), ser, chleb trochę sałatki od wczoraj. Siedzący obok Włosi, tylko kawusia i rogaliczek, zerkają na mnie nieco dziwnie. Wyruszyli wcześniej, a ja ich po godzinie minąłem, bo na rogaliczku daleko nie zaszli i jedli kolejny posiłek. Dzień rozpoczął się wesoło, później okazał się tym jednym dniem do zapamiętania, ot taki się zawsze zdarza. Droga do Bilbao (po baskijsku Bilbo, ale nie Baggins) jest póki co łatwa.

Obrazek

Obrazek


Mijam zapory droga dla ruchu zamknięta – wyścig kolarski, to co Hiszpanie uwielbiają. Tu panowie w wieku 50+ ścigali się w zespołach.
Jako że jesteśmy w Hiszpanii muszą być byki, jeśli nie widać prawdziwych, to chociaż jest taki.

Obrazek

Po paru kilometrach pierwszy zgrzyt. Spójrzcie na zdjęcie. Po prawej ściana byłego kościoła, obecnie galeria art. Po lewej charakterystyczne tam trzy krzyże przy kościołach. W środku ławeczka w barwach LGBT i to nie przypadek. Walka ideologiczna toczy się tam bezceremonialnie.

Obrazek


Z terenu zabudowanego wchodzę ponownie w lasy i to co najważniejsze i najpiękniejsze – Droga.

Obrazek

Obrazek


Czym jest Droga? Idzie się kilometrami polami lasami, tunelami zieleni (był maj!). Droga uspokaja, pozwala nabrać dystansu do wielu spraw. Do tego dochodzi rytm różańca. Nauczony doświadczenie starałem się wszystkie odmówić do ok 12:00. Później zmęczenie, pewna osowiałość utrudniała modlitwę. Raz tylko spotkałem dziewczynę z dużym różańcem w ręku. Sam mając kijki odmawiałem dziesiątki w pamięci. Myślę, że wyszło tak cosik 13-14 na każdą dziesiątkę. Nie szkodzi.

Powoli zbliżam się do Bilbao.

Obrazek

Tereny stają się podmiejskimi parkami wypełnionymi ludźmi. Ruszają się młodzi, starzy, rodziny z dziećmi mimo wczesnej pory. Sport i ruch Hiszpanie mają we krwi. W końcu dochodzę i otwiera się przede mną panorama Bilbo. Schodzę serpentynami dróg w dół i docieram do miasta.

Obrazek

Szok! Godziny około południowe, a w mieście tłumy ludzi jak u nas w galeriach. Miasto żyje, tętni życiem. Te tłumy niekoniecznie idą do sklepów, oni po prostu chodzą spotykają się w tabernach, rozmawiają.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Po drodze sklep z beretami baskijskim, kiedyś były tylko czarne....

Obrazek


Idę dalej, po drodze przechodząc koło Katedry w Bilbao słysząc mszę zaglądam, kościół prawie pełen, a mamy sobotnie południe. Ruszam dalej na północ zachodnią drogą omijającą resztę miasta. Poniewczasie zreflektowałem się, przecież koło rzeki jest muzeum Guggenheima i rzeźba pajęczycy. Zatrzymuje się myślę sobie, znajdę nocleg i pójdę na zwiedzanie miasta. Niestety brak doświadczenia, nadmorskie miejscowości są w weekendy oblężone przez młodzież szkolną i turystów. Nie ma miejsc, a do dłuższego szukania nie jestem zmotywowany. Decyduje się i idę dalej do Portugalete tam poszukam noclegu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Niby blisko, tylko kolejny błąd. Zamiast pójść turystyczną trasą wzdłuż rzeki ruszam dalej drogą zachodnią. Widoki są piękne, tylko te przewyższenia. Trasa ciągnie się sił ubywa i ciągle daleko.... Koszmarne podejścia na zmianę z osiedlami i długimi zakurzonymi ulicami. Decyduje się zejść nieco z szlaku i pójść na skróty, czekam aż minie mnie dwóch Amerykanów, po co mają nawracać mnie na szlak z dobrej woli. Pielgrzymi pomagają sobie nawzajem. Po drodze jeszcze dwie zmory - ronda z szybkim ruchem. W Hiszpanii w okolicach rond mało jest przejść dla pieszych, trzeba ich szukać lub skakać między samochodami, co jak zauważyłem jest częstą praktyką pielgrzymów. W końcu docieram do albergi w Portugalete, nie ma miejsc. Jest jeszcze jeden prywatny alberg, jest więc nadzieja. Po drodze trafiam na coś normalnego do zjedzenia – burgerownie. Zamawiam potężną porcje frytek, burgera w bułce oraz dwie puszki masońsko – mormońskiego napitku, czyli Coca – Coli. W końcu znajduje miejsce za 25 euro, dość drogo. Po pokonaniu dystansu bliskiego maratonowi i przewyższeniach sięgających alpejskich szczytów całkowicie zmordowany zasnąłem z pewnym niepokojem. Nie wiem jak to przeszedłem, św Jakub pomógł nieść plecak, Anioł Stróż, może na spółkę. Rano budzę się serducho bije równo cieszę się, że jeszcze żyje – Deo gratias W piękny niedzielny poranek wyruszam, idę obejrzeć Puente de Vizcaya - most gondolowy w Bilbao - Portugalete, na rzece Nervion.
Przejechałbym się nim, gdybym poszedł drugą drogą. Ta gondola przewozi pasażerów z brzegu na brzeg, takie arcydzieło sztuki inżynierskiej.

Obrazek
Obrazek


Poszukałem w necie mszy, idę na 10:00. Okazuje się nie ma, są tylko informacje w których kościołach i o jakiej godzinie są msze. Cóż do następnej ze trzy godziny i zejście ze trzy kilometry ze szlaku. Idę, siadam w centrum na ławeczce. Moje myśli coraz intensywniej krążą wokół piekarni z pachnącym rogalikami, którą minąłem. Cofam się ze trzysta metrów i widzę kobietę wchodzącą przez mały ogródek do kościoła. Właśnie zaczyna się msza w necie nie było o niej wzmianki! To klasztor żeński, kościół zapełniony w jednej trzeciej. Po mszy przy wyjściu zatrzymują mnie siostra, wierni. Widzą pielgrzyma, pytają skąd jestem widać nie często zaglądają tu pielgrzymi. Pologne wywołuje uśmiech na twarzach. I tak to zaoszczędziłem sobie czasu i drogi, przypadek...?
W krainie Basków, widać dbałość o historie lokalną. Zdjęcia sprzed wielu lat na ulicach, a szczególnie dotyczy to sportu Basków. Na ulicach stoją pojemniki na odpady, a na nich zdjęcia drużyn sportowych.

Obrazek

Obrazek



Z kościoła już prosto do Pobeny. Idę wzdłuż autostrad … Rowerowych. Obok tych prawdziwych są drogi rowerowe na których widać setki rowerów pędzących niewiarygodnie szybko. Hiszpanie kochają kolarstwo na równi z piłką. Podczas mojej drogi trzykrotnie spotykałem lokalne wyścigi. A tu nawet nie autostrada, tylko zwykła droga rowerowa, dla pieszych z boku co widać na znaku. Jest też na skrzyżowaniu z inną drogą i ograniczeniem szybkości do 20 km dla rowerów.

Obrazek

Po wczorajszych wyczynach dzisiejszy etap był spacerowy i krótki. Po ponad 5 godzinach i przejściu raptem 12,5 km dotarłem do nadmorskiego kurortu Pobeny. Popołudnie spędziłem wyjątkowo na wylegiwaniu się oraz tabernie gdzie za darmo leciała La Liga.

Obrazek

Cdn, bo potem było jeszcze ciekawiej, pielgrzymka zaczęła się rozkręcać na dobre.


Cz paź 19, 2023 10:13 pm
Zobacz profil
Niesamowity Gaduła
Niesamowity Gaduła

Dołączył(a): Pt mar 26, 2004 5:06 pm
Posty: 4688
Lokalizacja: Poznań
Odpowiedz z cytatem
Post Re: Beun Camino!
Z raczej bardzo przeciętnego albergu w Pobenie wyruszam rankiem do Castro Urdiales. Wspinam się na wysoki klif i jest nagroda – fantastyczne widoki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nawet pochmurny poranek nie jest w stanie tego zepsuć. Ten dzień to pierwszy prawie całkowicie wzdłuż klifów. Sycę się więc nimi.

Obrazek

Obrazek

W pewnej chwili proszę jednego z pielgrzymów o zdjęcie. Okazuje się nim sympatyczny Irlandczyk, ma za partnerkę Polkę i zna parę słów po polsku. Przeszliśmy razem kawałek zanim lepiej ode mnie wyciągnął nogi. Taka znajomość w Drodze.

Dość sprawnie zbliżyłem się do Castro Urdiales, szlak wiedzie poprzez tunele.

Obrazek

Obrazek

Castro Urdiales

Obrazek


Przed albergiem czeka już mały tłumek. W końcu pojawia się urzędowa hosteleros. Przyjmuje peregrinos i przyucza koleżankę do rejestracji pół godziny, po czym znika. Oczywiście obie ni w ząb poza hiszpańskim nie rozumieją. W sumie to peregrinos i tak wiedzą co robić. Towarzystwo jest ciekawe, jest Francuz poznany w Markina Xemei, dwaj Argentyńczycy na rowerach, plus inne nieokreślone nacje. Uwagę moją przyciąga trzech Hiszpanów, są dość hałaśliwi. Najpierw rozmawiają z Argentyńczykami chyba o sytuacji w Argentynie. Odniosłem wrażenie, że bardziej ich interesuje to co dzieje się w świecie hiszpańskim, niż w UE. Poniekąd Hiszpania to inny świat. Na każdym kroku przekonywałem się o ich zanurzenie we własnej kulturze i świecie śródziemnomorskim. Np wspomnienia o Berlusconim były tam na pierwszym miejscu dość długo i szeroko komentowane. Wracając do moich Hiszpanów, nie zrobili na mnie dobrego wrażenia, choć o 22:00 umilkli. Moje wrażania okazały się dość mylące, powrócę do nich później.
Rano, och - 645 km do Santiago jeszcze, a do Laredo 30,6 km. Co mnie dzisiaj ciekawego czeka? Czekało, najpierw piękne niebo i widoki, temperatura w sam raz.

Obrazek

Obrazek

Jak głosi napis – prawdopodobnie mieszkała tu czarownica. Prawda/nieprawda, niech się ludziska ekscytują.

Obrazek

Wstępuje do taberny, o nie! To cafe, bar, bowiem jestem już w Kantabrii. Podobnie z powitaniami. Mają tam piękny zwyczaj, że spotykający się podczas spacerów, czy wędrówek witają się. W krainie Basków wesołym hola!. Kiedy wszedłem już do Kantabri na moje hola odpowiadano dostojnie – bueno diaz, czyli dzień dobry. Wróćmy do cafe. Kawusia ciastko (razy dwa) i oglądam La Liga. Trzech komentatorów drze się wniebogłosy naraz na łączach wymachując rękoma, czwarty prowadzący z uznaniem kiwa głową. Podczas jakiegoś meczu wytropiony kibic wydał z siebie rasistowski okrzyk, potem jeden piłkarz „pogłaskał” drugiego po twarzy, różnili się kolorem skóry. Słychać było tylko rasizm, UEFA, FIFA w stylu ło rety, jejku, jejku... Prawie czarna rozpacz.
Idę dalej, spotykam Arne Holenderkę z albergue w Castro Urdiales. Nie ma wgranej trasy, idzie z przewodnikiem, niestety oznakowanie się rozmyło. Orientujemy się według mojej aplikacji, ona wybiera szosę, ja ruszam w góry. Jak się później okazało bez GPS można było tam pobłądzić. Póki co raźno maszeruje mijając leniwie budzące się domostwa. W cafe spotkałem tego Brytola(?), widać nie mógł nieść plecaka, pchał go na wózku, szedł swoją Drogą.

Obrazek

W jakiejś zapadłej wiosce skręcam w góry, znów okropne podejścia, cóż cierp ciało jak ci się chciało... Zapach eukaliptusów rozszerza płuca,

Obrazek

Obrazek

Gorzej, bo zaczyna padać. Kompletnie mokry docieram w końcu do cafe i chronię się tam wypijając n-tą dzisiaj kawę.

Kiedy przejaśniło się, idę dalej.

Obrazek

Obrazek

W końcu docieram do Loredo. Żeby tam się dostać znowu trzeba się wspiąć, by potem zejść na dół. Nabieram ponurego podejrzenia, że trasa jest specjalnie tak wytyczona. 8O Napełniam się widokiem, żyjąc w błogiej nieświadomości. Jutro zmarudzę rano trochę czasu i będę wzdłuż tej pięknej plaży gnał ponad 4 km na przystań w ulewnym deszczu, aby zdążyć na pierwszy statek.

Obrazek

Dzisiaj śpię w wiekowym klasztorze znajdującym się w Casa de la Trinidad. Monjas Trinitas, czyli zakonnice trynitarne w Loredo. Kolory ich habitów to - biały symbolizuje Boga Ojca, czerwony belki krzyża oznacza żarliwość Ducha Świętego, a niebieski – zbawczy charakter Syna Bożego.
Podaję siostrze paszport mówiąc Ladetur Jesus Christus! Łypnęła na mnie podejrzliwie prawym okiem i odpowiedziała coś jakby Bueno vito, niby dobrze witam”. Niech tam, ważny jest prysznic i wysuszenie się. Zwiedzam krużganek, zwracam uwagę na malowidło i małego człowieczka po lewej stronie z napisem ecce homo. Będąca tam siostra jest wyraźnie zadowolona z tego drobnego faktu. Po za mną nie zauważyłem nikogo, kto by się tym bogactwem interesował.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po obmyciu wyruszam na miasto. O tej porze jest przerwa i nic obiadowego się nie kupi. Oglądam więc w cafe La Liga coś tam przegryzając i popijając. Ponownie omawiany jest „rasistowski okrzyk”, tylko nieco mniejsze darcie się komentatorów, widać już się zmęczyli. Wieczorem idę na mszę, tu obecna jest już spora część pielgrzymów. Jest jeden z hałaśliwych Hiszpanów i Gerda. Powoli się poznajemy, będziemy jeszcze spotykać się nie raz. Podczas mszy siostry śpiewają tęskne hiszpańskie pieśni przy akompaniamencie gitar, cudownie. Po mszy błogosławieństwo sióstr dla pielgrzymów przed ołtarzem.

Obrazek

Po błogosławieństwie.

Obrazek

Obrazek

Rano jak wspomniałem zamarudziłem, więc w ulewnym deszczu dość ostro zmierzałem do przystani. Udało się, przepływamy Bahia de Santona.

Obrazek

Po wyjściu na brzeg w Santonie taki oto obrazek, zaczynam się przyzwyczajać do ideologii.

Obrazek

Mijam miasto i wybieram trudniejsza trasę, Było warto...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po drodze pomagam Miguelowi jednemu z trójki „hałaśliwych”, który miał kłopoty na stromym zejściu. Ponieważ się już znamy, robimy sobie w trójkę fotkę, miła pamiątka. Idziemy dalej.
A tu średniowieczny most zwany rzymski - Puente Romano.

Obrazek


Jak to zrobili...? :x

Obrazek

Niedaleko od tego miejsca dochodzę do skrzyżowania mojej bocznej drogi z ważniejszą szosą. Siadam przy drodze posilając się. Duży SUV zatrzymuje się niedaleko na skrzyżowaniem, ledwo bocznej drogi nie zasłania. Podchodzi do niego miejscowa mieszkanka i rozmawia sobie z ze znajomą za kierownicą. Kolejne samochody zatrzymują się, omijają przeszkodę te z przeciwka zwalniają … Sądzicie może, że doszło do jakiejś awantury, trąbienia klaksonami? Nic z tych rzeczy! Pełne zrozumienie dla wymiany najświeższych wiadomości. Wszyscy spokojnie czekali i ruszali po kolei, widać jak ważne w Hiszpanii jest życie towarzyskie, poza tym maniana... Gdyby przejeżdżała tu Guardia Civil, podejrzewam nie zwrócili by na to uwagi. Zdarzyło się mnie później iść nieco na skos przez skrzyżowanie, a tu GC. Policjant popatrzył na mnie i pierwszy dobry zwyczajem odezwał się - bueno diaz!

Moim celem dzisiaj jest chyba najsłynniejszy albergue Camino de Santiago w Gumes. Prowadzi go padre Ernesto, ksiądz, który z czasem poświecił się programom społecznym (?). Odbył wyprawy po świecie zaznajamiając się kulturami tu. Jego idea o nazwie Drogi Życia jest społeczno - ekologiczna. Nie zajmowałem się tym, wykładu dla pielgrzymów i tak nie zrozumiałem, doceniam dobre intencje nawracania ludzi. Być może to nieco utopijne miejsce, niemniej ciekawe. Władze Kantabrii usiłowały zmienić szlak tak, aby omijał Gumes, by wiódł bardziej turystycznie wzdłuż wybrzeża. Płatność za gościnę z wiktem jest co łaska przy wyjeździe. La Cabaja de Abuele Pueto utrzymuje się z datków, prowadząc jeszcze działalność charytatywną.

Obrazek

Obrazek

Na zdjęciach Gerda oraz dwóch z hałaśliwej hiszpańskiej dwójki.

Obrazek


Padre Ernesto.

Rankiem dostojnie wyruszam w drogę, luzik. Dochodzę do wybrzeża i idę wzdłuż klifów. Oczywiście zamyślony nad swoim losem zbaczam z trasy i nadrabiam parę kilometrów, na dodatek przez budowę. Eee tam, luzik...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zbliżam się do Santander, mówiąc za poetami – w oddali lśni na biało Santander

Obrazek

Obrazek

Jeszcze przejście przez plaże podczas odpływu i mam dziką satysfakcje. Pielgrzymi mają z reguły buty, często dość ciężkie, totalny błąd! Od początku do końca szedłem na bosaka w dobrych sandałach trekkingowych. Zero odcisków i pęcherzy, minimalne jedno obtarcie na początku nawet nie zalepiane. Idę w piękny słoneczny dzień przez wodę, nie muszę skakać, a przy okazje giry się wymoczą.

Obrazek

Corpus delicti
Obrazek

Do Santander można dostać się wielokilometrowym obejściem, lub przepłynąć zatokę stateczkiem. Wybieram drugą opcję.

Obrazek

Przybijamy do nadbrzeża, wychodzi słoneczko. Robi się sympatycznie.

Obrazek

Wkraczam do miasta, szerokie bulwary, pełno ludzi na ulicach w dzień powszedni (kto tam pracuje?), ciekawa architektura.

Obrazek

Wstępuje na małe co nieco, nikt nie dziwi się płatnością smartfonem, metropolia pełną gębą.

Wieczorem docieram do Boo de Pielagos. Oczywiście przed albergiem siedzą znajomi Hiszpanie, łysy i najbardziej hałaśliwy pokazuje gdzie zejść do budynku. Zawsze szli szybciej ode mnie, a Miguel jak podejrzałem miał 70 lat. Cóż nie chodzę szybko, za to mogę iść bardzo długo. Łóżeczko szybko załatwione, można do baru coś wypić i zjeść. A widok w barze do zapamiętania, żałuje że nie zrobiłem zdjęcia, jakoś głupio było. Siedzą sobie cztery emerytki i rżną parę godzin w karciochy, przy każdej butelka z piwem lub kielich wina. Tak spędzają razem czas. Jak mogłem się przekonać wielokrotnie takie bary, cafe są tam miejscem codziennych towarzyskich spotkań. Tak cementują się lokalne społeczności.

Cdn.


Śr lis 01, 2023 9:31 pm
Zobacz profil
Niesamowity Gaduła
Niesamowity Gaduła

Dołączył(a): Pt mar 26, 2004 5:06 pm
Posty: 4688
Lokalizacja: Poznań
Odpowiedz z cytatem
Post Re: Beun Camino!
Rankiem jedni ruszają w lewo, drudzy w prawo, każdy z głębokim przekonaniem o lepszej drodze. Nie narzekam, chłodny poranek szybko staje się ciepły. Niedługo potem trasa pokazuje mi 3 kilometrowe obejście, mostem kołowym bez chodnika jest raptem 300 m do powrotu na szlak. Niestety chytre władze drogowe przewidziały reakcje peregrinos i dostępu do mostu bronią zasieki ogrodzeń. Ha, mówi się trudno i kocha się Drogę nadal, ano idziemy jak GPS przykazał. Piękno Drogi wynagradza wszystko.

Obrazek

Nic mi więcej nie potrzeba oprócz błękitnego nieba..., aż chce się śpiewać... :-)

Obrazek

Do Santiago jeszcze trochę, za to do Miasta Trzech Kłamstw bliżej. :)

Obrazek

Zapewne wszystkim znane jest powiedzenie wyważać drzwi do lasu. Takie drzwi fizycznie nie istnieją, lecz co powiedzielibyście na wyważyć drzwi na pole?

Pabammmm, otóż i one... :D

Obrazek

Jak okiem sięgnąć pole i brama. Znaczy gospodarz jest, a dzięki bramie jakby bardziej poważny. Widać złomiarze tam nie urzędują, po drodze kapliczki takie jak ta.

Obrazek

Idę dalej, sprawdzam nie mam Credentialu. To taki paszport pielgrzyma na którym zbiera się pieczątki z albergue lub różnych instytucji potrzebne do otrzymanie certyfikatu przejścia Drogi. Prawdopodobnie wypadł mi na poprzednim postoju ok 2 km wcześniej. Nie wracam, nie szukam, postaram się w najbliższym centrum turystycznym o nowy, a zdjęcia jakie zrobiłem będą świadczyć o przebytej drodze. Pewnie uwzględnią do certyfikatu. Mimo wszystko smutno mi i w takim opadłym nastroju idę dalej. Nagle zatrzymuje się koło mnie rowerzysta. Trzyma w ręku mój Credential i podaje mi go z pytającym wzrokiem! Dziękuje mu, ano św Jakub pilnuje swoich pielgrzymów bez dwóch zdań.

W końcu w dobrej mimo upału formie dochodzę do Miasta Trzech Kłamstw – Santillana del Mar. :)

Obrazek

"Kłamstw", ponieważ miasto nie jest Santi (święte), llana (nie leży na płaskim terenie), ani nad morzem (mare).:) Jest za to średniowieczną ikoną Kantabrii. Jedno z tych miejsc gdzie czas się zatrzymał coś z 500 lat temu. Nazwa miasta pochodzi od imienia patronki św Juliany, pod wezwaniem której stoi tam od XII wieku kolegiata na miejscu dawnej pustelni – Colegiata de Santa Juliana. Jak tradycja miejscowa niesie, św Juliana miała uwięzić diabła. Wokół kolegiaty wybudowało się miasto.

Kolegiata

Obrazek

Znajduje albergue u wejścia którego stoi niewielki wyszynk z poczciwie wyglądającym grubaskiem za kontuarem. Podchodzę do niego z formułką o wolne miejsca. Ok są, skąd jestem? Na dźwięk Pologne oblicze jego rozjaśnia się. Standard - Jan Paweł II, pokazuje też najbliższą flagę Kantabrii, przypomina polską.
Dzisiaj śpię z jakimś Szkotem i Amerykaninem. Gadatliwy Szkot nie daje mi spokoju, a ja robię mądre miny udając, że go rozumiem. Na szczęście znajduje lepszy język z Amerykaninem, ufff! Przed wyjściem do miasta siadam przy kontuarze i uzupełniam u Jose (tak hostelero ma na imię) elektrolity z witaminą B12. Pytam o wiek domu. Mieszkanie jest tam ok 500 lat, przedtem była wieża, a kiedy ją wybudowano? Jose rozkłada ręce, robi zamyśloną minę wznosząc oczy ku niebu, tego nikt nie wie, ginie w pomroce dziejów... Same domostwo sprawia od środka niesamowite wrażenie grube mury maleńkie okienka, ciemne korytarze. Wszystko w brązach od lekkiego do bardzo ciemnego. W nieoświetlonej części domu na parterze mamy eksponaty rolnicze, domowe, wojskowe ze zbrojami na czele. Taki misz-masz muzealny, po prawdzie miłe sercu mojemu klunkierstwo pokryte historyczną warstwą kurzu sięgająca przynajmniej początków XXI wieku. Na górę prowadzą szerokie ciemnobrązowe schody z portretami dostojnych przodków(?). Oświetlam sobie owe graciarskie paramuzeum latarką ze smartfona. Autentyczne robi atmosferę jak w filmowym horrorze. Poszczególne eksponaty, kredensy, szafy wyłaniają się i nikną w ciemnościach w miarę posuwania się w głąb. Jestem raczej odporny na tego typu sprawy, niemniej gdyby nie światło dzienne dochodzące przez drzwi wejściowe czułbym się bardzo nieswojo.

Teraz trzeba zwiedzić miasto i dokonać zakupów w markecie. Niech obrazy mówią same za siebie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A tu metrowy gadżet, cena bardzo przyjazna dla kieszeni, tylko jak to zatargać do domu... :roll:

Obrazek

I znów Droga, tym razem celem jest Comillas.

Obrazek

Dla zmęczonego pielgrzyma ławeczka przy szosie.

Obrazek

Droga wiedzie przez kantabryjskie wsie, za tymi rozgrzanymi kamiennymi murami stoją domostwa ze swoim życiem ukryte przed spojrzeniami przechodniów pokryte zielenią, chroniącą przed upałami. Wieś jest jakby wyzwaniem rzuconym modnej transparentności. Za tymi murami toczy się jakieś życie. Czuję się trochę jak intruz, który nie jest dopuszczony do czegoś tam, przed którym się chronią. Jakby dalszy ciąg wczorajszego zwiedzania „muzeum”, kto wie może taka natura okolic....

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dochodzę do Comillas, każdy dom tutaj jak zwykle ma na oko przynajmniej 200-300 lat. I jak też bywa brak miejsca w albergue, hostelero kieruje mnie do znajomej wynajmującej pokoje. Za skromne 30 euro mam pokój jednoosobowy z łazienką. A co, przyda się taki dzień wygody i wytchnienia na wypasie pensjonatowym. Odświeżony wyruszam tradycyjnie na zwiedzanie okolicy. Miasteczko jak miasteczko, typowe dla tych okolic ładne i zabytkowe. Zapisało się w mojej pamięci bardzo pozytywnie zjedzeniem pierwszego dobrego obiadu. Za skromne 8,5 euro skonsumowałem escalopes z kaparami. Na obrazku przed restauracją było widać co to jest, więc prawie nie ryzykowałem. Jako, że sobota wykorzystuje okazje do pójścia na mszę św. W niedzielę nie byłoby na następnym przystanku okazji. Celebransa zapamiętałem szczególnie. Słowa swojej gorącej mówionej z przekonaniem homilii, wzmacniał pstrykaniem palcami koło mikrofonu. Efekt ciekawy...

W Comillas uwagę moją zwróciło aktualne życie, nie zabytkowe domostwa jak wszędzie. Nie ma to jak reklama z poczuciem humoru.

Nawet manekin się cieszy z takiej kiecki... :)

Obrazek

Reklama sklepu odzieżowego na desce surfingowej.

Obrazek

Moją uwagę przyciągnęły wybory, a właściwie sposób prezentacji kandydatów. Zacznijmy od lżejszego kalibru, dla mnie absolutny hit.

Obrazek

Mimo tego ujmująco sardonicznego uśmiechu jak sprawdziłem, nie dostał się do rady Comillas.

Obrazek

Zwróćcie uwagę na sposób prezentacji. Obok indywidualnych plakatów mamy drużynę, miejscowy aktyw prezentujący się razem jak grupa. Oczywiście wszystko na tle przyrody, jako powiązanie z regionem. Te motywy przewijały się zwłaszcza w mniejszych miejscowościach.

Rano dobrze wypoczęty niespiesznie ruszam dalej. Po drodze nieco ponury budynek, to jeden z celów walki wyborczej – ratusz miejski.

Obrazek

Mglisty ranek powoli się przejaśnia.

Obrazek

Obrazek

Mijam małe San Vincente de la Baquera, za to z wielkim i pięknym XVI wiecznym mostem.

Obrazek
https://www.gronze.com/fotos/puente-maz ... quera-4024

Po drodze pielgrzymia kapliczka poświęcona św Jakubowi.

Obrazek

Obrazek

Można zostawić wiadomość do św Jakuba w kwestii intencji, wpisuje się ochoczo. Mimo niesienia w sercu intencji, potrzebne jest coś namacalnego. Taki przejaw katolicyzmu ludowego.
Dalej mijam Rio Gandarilla wijąca pośród lasów. Trzeba z uznaniem przyznać, że wszystkie strumienie i rzeki, które mijałem były bardzo czyste mimo niskiego poziomu wody.

Obrazek

Jeszcze trochę i dochodzę do albergue w Colombres. Oczywiście, jak zwykle nie ma zmiłuj się. Jakby nie iść zawsze będzie pod górę... :|

Obrazek

Schronisko jest puste przed sezonem. W dużym pokoju śpimy we trójkę. Poznaje Alberta, były pracownik oświaty z Terragony niedaleko Barcelony. Tradycyjnie po ochędożeniu się wychodzę coś przekąsić, nic ciekawego tu nie znalazłem.

cdn.


Pn lis 20, 2023 10:15 pm
Zobacz profil
Niesamowity Gaduła
Niesamowity Gaduła

Dołączył(a): Pt mar 26, 2004 5:06 pm
Posty: 4688
Lokalizacja: Poznań
Odpowiedz z cytatem
Post Re: Buen Camino!
Słonecznym porankiem wyruszam do Llanes, co po hiszpańsku znaczy równina, płaskie. Znaczy, może dzisiaj nie będzie za bardzo pod górkę co się sprawdziło. Po drodze przepiękna rezydencja oświetlona delikatnym wschodzącym Słońcem.

Obrazek

Dalej jest mocno z górki, potem nie zerkam na GPS i muszę nadrobić prawie kilometr by wrócić na szlak. Normalka, chwilę później wołam za Albertem i idącą z nim wcześniej poznaną Arne, właśnie rozpędzeni schodzili ze szlaku.

Nad zatoką kłębi się jeszcze poranna mgła.

Obrazek


I znowu otwierają się przed mną widoki, a Droga prowadzi wśród klifów i łąk, czasem lasami.

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Tu zwolennicy koloru groszkowo – oliwkowego kontra wyznawcami niebieskiego. W tyle pośrodku neutralni piaskowo – brązowi.

Obrazek

Ponownie klify

Obrazek

Hiszpańskie miasteczka.

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Nie wszystkie domy tak wyglądają. Sporo 100 - 200 letnich domów jest zrujnowana, nikomu nie opłaca się ich remontować. W jednym, aż serce się kraje. Kremowa Simca 1100 z końca lat 70 siatych przyciśnięta belkami opadającego dachu. :( Prawie nie do wyciągnięcia, chyba że z gruzem ruiny.

Niestety, zbyt forsowny marsz dał się we znaki. Naderwałem sobie pachwinę, muszę zwolnić i iść krótkimi krokami wolniej. Wzbudza to mój niepokój, jak wystartuje jutro? Cóż, zawsze można wsiąść w autobus lub pociąg i dojechać gdzie trzeba, ale nie o to chodzi... Docieram w końcu do Llanes, zatrzymuje się w dużym albergue przy stacji kolejowej. Pokój na pierwszym piętrze, da się wtośtać, dzielę go wraz z trzema Litwinami. Później wyjście na miasto, zakupy w markecie i odpoczynek w centrum na placu zabaw. Pełno dzieci, bawią się grają w piłkę, jest radośnie. Po powrocie do albergue niespodzianka. Recepcjonistka pyta się mnie, skąd jestem? Odpowiadam standardowo Poland, Pologne i słyszę w odpowiedzi – Ja też jestem z Polski! Okazuje się, że w recepcji siedzi Monika, Polka mieszkająca od 20 lat w Hiszpanii. Oddałem się więc wreszcie miłej konwersacji w jakimś ludzkim języku. :) Monika okazała się bardzo chętna do pomocy, zarezerwowała mi następny nocleg i udzieliła informacji. Przez 5 miesięcy pracuje w hostelu, później sprząta tu i tam w sumie nie jest łatwo. W międzyczasie znów słyszę Manuelo, czyli łysego hałaśliwego Hiszpana. Kiedy pojawił się na horyzoncie chcąc coś od Moniki, proszę ją: Przetłumacz mu na hiszpański - najpierw cię słychać, potem cię widać... Tradycyjny szeroki uśmiech zagościł na jego twarzy, wie że papa mu się nie zamyka. Swoją droga nabrałem dla tej trójki Hiszpanów dużego szacunku. Trzech przyjaciół zebrało się i wyruszyli na wędrówkę. Jeden szedł może ze 100 km, łysy Manuel trochę dalej, widziałem go wówczas ostatni raz, a Miguela spotkałem jeszcze przed Santiago. Szedł już sam. Zjechali się z różnych miast, razem spędzili trochę czasu, każdy był na ile mógł, Codziennie długo rozmawiali wieczorem, cieszyli się swoją obecnością. Z tego co podejrzałem i dowiedziałem się Miguel miał 70 lat, drugi 50, a łysy najbardziej hałaśliwy Manuel 36. Naprawdę byłem pod wrażeniem ich przyjaźni.

Plac zabaw w Llanes.

Obrazek


Rano spokojnie naprzód. Udaje się iść bez bólu, nie nadwyrężam więc kontuzji. Pomogły też masaże i maść. Szybko wychodzę z miasta i znów klify, tym razem skały i morze. Część pielgrzymów schodzi z trasy na brzeg urzeczona otoczeniem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wracamy do „cywilizacji”.

W oddali pięknie wyróżnia się na tle zieleni kościół wraz z księżą oborą, czyli cmentarzem. Tworzą pewną całość, takie symboliczne spojrzenie w wieczność.

Obrazek

Tu będzie mała retrospekcja. Moja śp ciotka Marylka, która w czasach głębokiej komuny zwiedziła trochę świata miała pewne powiedzenie: Chcesz poznać kulturę danego kraju, idź na cmentarz. Dlatego zaglądałem na każdy cmentarz po drodze, było warto.

Zacznijmy od Kraju Basków.

Obrazek

Charakterystyczna dla wielu cmentarzy hiszpańskich zwartość grobowców. Na górze napis jaebek – w baskijskim dosłownie właściciele. Mamy tylko nazwiska zmarłych, bez epitafiów, wspólna cecha hiszpańskich cmentarzy.

Obrazek

Tu zaś mamy cmentarz wiejski, widzimy głównie grobowce rodzinne.

W Kantabri pojawia się już więcej pojedynczych grobów. Niemniej surowy prosty styl pozostaje.

Obrazek

Ten zaś jest asturyjski. Również proste w swej architekturze groby.

Obrazek


Kalie będące u nas kwiatem pożegnań, tam rosną dziko. Rozkwitająca w końcu maja przyroda raduje serce.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Uważam, ze zawsze trzeba sobie radzić jak się da. Skoro nie ma możliwości śniegowych to chociaż takie bałwany... :D

Obrazek


Podjadłszy sobie obficie w barze, niespiesznie podążam dalej, ze względu na kontuzje następne etapy były krótsze. Do albergue w parafii San Pedro otwieranego po południu jest niedaleko. Czekam na otwarcie po sjeście sklepów leniwie obserwując senne życie miasteczka i mam „strzała”! Pielgrzymkę do Santiago można odbyć pieszo, rowerem, konno, a ostatnio nawet jachtem pod żaglami (przynajmniej częściowo). Statystyki Biura Pielgrzymkowego notują co roku kilku konnych pielgrzymów. W zeszłym roku było ich 8. Ja natomiast ujrzałem przed sobą takiego właśnie pielgrzyma!

Obrazek

Bueno camino jinete!

Nie ma jak to ozdobić tak dom z poczuciem humoru.

Obrazek

Jak zwykle albergue musi znajdować się na górce, ten za to był w bardzo urokliwym miejscu. Rozpościerała się z niego panorama na góry kantabryjskie. Przed budynkiem w ogródku tego parafialnego hostelu (parroquia San Pedro) siedział hostelero Manuelo, obok dwie kartki. Jedna z informacją o nie przyjmowania płatności kartami kredytowymi oraz druga ciekawsza. Brzmiała mniej więcej tak: Proszę nie irytować (molesto) pytaniami o płatność kartami. Ma to sens, po co mają hostelero nieustannie wnerwiać ucho. :P Podszedłem do niego, widząc pobliski kościół pytam Manuela o mszę św. Kręci głową, msza jest tylko w niedzielę. Moje pytanie ma jednak pewne dalsze reperkusje. Przybywający do albergue peregrinos lokowani (czyt upychani) są w pokojach, a ja w ośmioosobowym pozostaje sam. Dopiero ostatni zostaje dokwaterowany do mojego pokoju. Znowu prawie luksus, we dwójkę w ośmioosobowym pokoju, czyżby bonus? W ciepły słoneczny wieczór siedzę pod pergolą i obserwuje peregrinos, ktoś częstuje wszystkich chipsami. Teraz więcej ludzi młodych, jest też Francuz znany mi z Markina Xemei. Siedzą, rozmawiają ze sobą i nie jest to zwykle gadulstwo. Twarze poważne, dłuższe wypowiedzi i słuchanie jedno drugiego. Widać nie zaliczają się do turystów na jakubowym szlaku, to pielgrzymi.
Piszę o wszystkich per peregrinos. Czy wszyscy są pielgrzymami? To trudno określić, sporo idzie szlakiem turystycznie po 100, 200, czasem więcej kilometrów. Spotkałem dużo Niemek i Francuzek, które idą po dwie trzy, by na emeryturze nie siedzieć w domu. Niektórzy idą też z ciekawości, bo słyszeli o czymś co dzieje się duchowo z pielgrzymami podczas Drogi. Gdybym miał określić, powiedziałbym, że ok 50% idzie z zamiarem religijnym. Zdarzało się, że większość z albergue była na mszy, a czasem byłem sam. To bardzo szacunkowo, nie wszyscy muszą być też katolikami.

Widok na góry kantabryskie.

Obrazek

Albegue San Pedro

Obrazek

Obrazek

Na pierwszym planie mój ręcznik w kolorze wściekłego szmaragdu wraz z przepierką. Przy drugim od prawej okienku na piętrze spałem. Według hostelero dom ma ok 400 lat, stąd typowe dla tamtych czasów maleńkie otwory okienne. Przy okazji po prawej przy murze siodło konnego pielgrzyma, biesiadował z hostelero do późna.

Wnętrze albergue.

Obrazek

Obrazek


Rankiem wstałem wcześniej, kiedy jadłem śniadanie w murach zaczął z początku delikatnie jakby nieśmiało, potem bardziej stanowczo nieść się chorał gregoriański. Wrażenie niesamowite w tej wiekowej budowli. Tak hostelero budził śpiochów. Budzenie często sprowadza się do uprzejmego pokrzykiwania, ostrej muzyki lub jak widziałem na youtubie, wejściem hostelero do dormitorium z gitarą i śpiewem na ustach (czyt darciem się). Wychodząc dziękuje Manuelo za chorał, kiwa głową, cóż chociaż ktoś docenił jego starania. Opisałem sążnisto ten albergue, bowiem miał on swoja „duszę”. Miejsce, mury, nastrój sprzyjały wypoczynkowi, rozmyślaniom, a Manuel był częścią tego miejsca...

Rano ruszam dalej wśród wiejsko sielskiego krajobrazu, kontuzja prawie nie dokucza, Deo gratias!

Obrazek

cdn


Śr gru 13, 2023 2:19 pm
Zobacz profil
Niesamowity Gaduła
Niesamowity Gaduła

Dołączył(a): Pt mar 26, 2004 5:06 pm
Posty: 4688
Lokalizacja: Poznań
Odpowiedz z cytatem
Post Re: Buen Camino!
Następne etapy upłynęły spokojnie bez większej historii.

Czyżby pustelnia nowego Szymona Słupnika?

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Docieram w końcu do przepięknego Ribasdella. Droga wiedzie zaułkami.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nie da się iść inaczej …I dalej..

Obrazek

Czas na małe co nieco. Jak zwykle do cafe po tradycyjny zestaw cafe con leche y croissant lub jakieś inne dobre ciacio. Cafe pełne, siadam obok gdzieś widzianego wcześniej niemieckiego pielgrzyma. Ot, przynajmniej zje się w towarzystwie.
Przechodzę kanał, mijam port, blisko plaży jak zwykle hotele i pensjonaty.

Obrazek

Do tej „rezydencji” dostęp z parkingu jakby bardziej fantazyjny.:)

Obrazek

Todos los caminos son el camino.

Obrazek

„Wszystkie drogi są Drogą”, widać trza prergrinos nieco filozoficznie nastawić.

Mijam wsie i miasteczka.
Spotykam po raz pierwszy asturyjskie horreo (czyt oreo). Są to suszarnie, magazyny płodów itp. Stoją wysoko, aby deszcze ich nie zalały. Z reguły ostatni stopień nie jest złączony z budynkiem. Horreo, to nie tylko suszarnie, jak zauważyłem to coś więcej, na kształt regionalnego symbolu.

Obrazek

Obrazek

W Hiszpanii, przynajmniej w tej którą widziałem surowość miesza się z niekonwencjonalnymi upiększeniami, czasem wręcz kiczowatymi. A czymże moi mili jest kicz, jak nie tęsknotą za pięknem?
Tutaj malunki na dość marnym gospodarstwie.

Obrazek

Obrazek

Co by nie mówić, ktoś się postarał.
I znów Droga z pozoru monotonna. Mimo zaglądania do smartfona i kontaktu ze światem, coraz bardziej odczuwam dystans do spraw światowych. Jestem pielgrzymem w Drodze idę i idę niekończącymi się polami i lasami do Celu. Przede mną i za mną zmierzają inni. Jest to zupełnie nowe doświadczenie z którego słynie Droga. To przyciąga pielgrzymów niezwiązanych z nawet z wiarą, idą po prostu idą na zasadzie może coś się zdarzy....
Sława Drogi sięga daleko w świat. Obok wspomnianych wcześniej Argentyńczyków, spotkałem sporo Amerykanów i Koreańczyków, zdarzali się Japończycy.

Obrazek

Tego dnia doszedłem do La Isla, maleńka miejscowość turystyczna nad brzegiem morza. Oczywiście albergue nie był nad brzegiem, lecz jak zawsze w najwyższym punkcie. Zdążyłem się załapać na miejsce, reszta dnia to mała przechadzka i stanie w długiej kolejce przed jedynym sklepikiem spożywczym w okolicy wraz z pozostałymi peregrinos. Pani wpuszczała pojedynczo klientów, tak by w sklepie nie było więcej jak trzech.

Kolejny dzień wędrówki. Droga wije się romantycznie, światło słoneczne, półcienie, zmieszane z intensywnym zapach wiosennych traw nadają Drodze klimat. Przyroda rozkwita.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Chwila odpoczynku w cieniu, na sąsiednim murku Brygida i Marien. Brygidę poznałem później w Villaviciosa, a Marien spotkałem jeszcze w Labarratzu.

Obrazek

Jest pątniczy zwyczaj brania kamienia na początku pielgrzymki lub najlepiej z domu. Niesie się go jako symbol grzechów, po czym odrzuciwszy je zostawia się kamień po drodze, po osiągnięciu pewnej dojrzałości duchowej w trakcie Drogi. Istotą jest dojść do grobu św Jakuba w pewnym stanie ducha.

Obrazek

A tu horreo na sprzedaż.

Obrazek

Już nie jako suszarnia - magazyn, lecz domek letniskowy na działce. Ba, pod betonowym bunkrem jest jeszcze kanapa gratis, czysta okazja!:lol: Jak zwykle mam jeszcze dobrą i złą wiadomość. Dobra to ta, że horreo jest z daleka od najbliższego miasteczka i zmora Hiszpanii dzicy lokatorzy go nie zajmą. Zła, że jak zwykle jest mocno pod górkę i bez samochodu trudno się tam dostać. :mrgreen:
A teraz pomysł na ochronę przed kradzieżą. Co ma zrobić właściciel bambusowego zagajnika przy drodze przemierzaną przez tysiące ludzi rocznie? Odwołuje się do czegoś na skrzyżowaniu polityki i sumienia.

Obrazek

W tłumaczeniu brzmi - Te trzciny mają swojego właściciela, to nie jest jeszcze kraj komunistyczny”. Czy to pomaga, kto to wie... Wieczorem dochodzę do Villaviciosa. Fajne dobrze utrzymane albergue. Popołudniowy spacer po miasteczku i dla mnie mały rodzynek - peluqueria, czyli fryzjer wielbiciel Ferrari, motoryzacji i wszelakiego klunkierstwa. Najmniej miejsca jest w nim dla klientów. Zakład z tradycją, stare fotele zabytkowe rekwizyty, przejaw hiszpańskiego szacunku dla tradycji dającej tożsamość. Zdjęcie zrobione przez szybę stąd odbicia, warto przybliżyć.

Obrazek

Tego dnia zmierzam do Gijon, właściwie jego przedmieściom, gdzie mam hostel.

Obrazek

Po drodze horreo w rezydencji miejskiej jako ozdoba, symbol bycia Asturyjczykiem.

Obrazek

Ląduje w końcu w zarezerwowanym dość rozrywkowym hostelu. Znalazła się też tam Brygida z Erfurtu z którą jesteśmy chyba najstarsi w hostelu. Wieczorem zaczyna się impreza na całego!
Na szczęście istnieją zatyczki do uszy wytłumiające hałas, pozostał jedynie usypiający rytm wprawiający w drżenie mury hostelu.
Rano ruszamy z Brygidą do Avillas. Niech mi wybaczy, typowe NRD :x , zasuwa niczym Trabant nie zważając na nic. Nawet nie zdążyłem zrobić zdjęć Gijon, a miasto jak wszystkie nadmorskiej, jasne, czyste i ładne. Do hostelu zboczyliśmy sporo z drogi, postanawiamy więc podjechać autobusem. Niestety nie dało się Drogi „oszukać”, św Jakub czuwał..... Kierowca po zjechaniu z naszej trasy zatrzymał się dopiero na trzecim przystanku. Tym samym trzeba było nadrobić ze dwa kilometry, oczywiście pod górkę. Wyszło w sumie na zero.

Obrazek

Cmentarz, prawie jak wszystkie zwarty dosłownie i w przekazie.

Obrazek

Wędrujemy przez tereny fabryczne, skaczemy przez ronda. A tu przykład architektury przemysłowej, też może mieć coś w sobie.

Obrazek

Dochodzimy do Awillas, są miejsca w hostelu. Mam okazje spać w największym dormitorium na .. 52 łóżka.

Obrazek

Okazuje się, że w tym miejscu już na początku XVI wieku znajdował się szpital dla pątników. Jak zwykle ochędożywszy się cokolwiek wyruszam na miasto. W mieście trochę ruchu, kończy się właśnie la fiesta, niestety. Spaceruje uliczkami tej pięknej miejscowości. Trafiam na dobrą restauracje z escalopkami, świetnie przyrządzone, elegancko podane za przystępną cenę. Potem na miasto, zwraca uwagę czystość i porządek. Zaułki z knajpkami.

Obrazek

Miejska kapliczka.

Obrazek

Obrazek

Poniżej mural, przedstawiający pralnie. Cóż w tym specjalnego? Otóż pralnie w Hiszpanii to coś więcej niż tylko pranie. Po drodze spotkałem wiele nieczynnych pralni, ostatnia datowana była na 1958 rok, czyli erę tuż przed pralkową na terenach wiejskich. Obok funkcji higienicznych, spełniały też rolę miejsc spotkań i wymiany najświeższych wiadomości. Ten żartobliwy mural oddaje najlepiej ich funkcje.(przybliżyć)

Obrazek

Następnego dnia nie spieszę się, czekam na mszę. Po mojej, jest msza dla przystępujących do I Komunii. Chłopcy w mundurkach marynarskich, dziewczynki w białych sukniach, cały artyzm idzie w sposób zawiązania kokardy.

Obrazek

Obrazek

I znów w drogę, mijam osiedle. Wygląda na powstające coraz częściej zamknięte osiedla w których mieszkają ludzie wyznających podobne wartości. Tu świadczy o tym krzyż.

Obrazek

Przyciągający widok morza i przydrożne kaplice.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nie ma jak to fantazja w przycinaniu iglaków.

Obrazek

Docieram do kolejnego albergue położonego z daleka o sklepów w Muros de Nalon, przeciętnie niezły. Za to burger tam! Podany na serwecie ze wzorem starej amerykańskiej gazety z lekko stopionym camembertem i ciemnym sosem... Burgerowa poezja... Wspomnienie do końca życia... Nawet horrendalną cenę przełknąłem, było warto.
Na głodnego nie da się tego odzobaczyć!

Obrazek

Dalsza wędrówka mijała spokojnie bez specjalnych wrażeń.

Obrazek

Obrazek

Standardowe zakupy, a przy sklepie rzeźba. Alegorycznie wyobrażenie św Jakuba i pielgrzym trzymający w ręku puszkę z bliżej nieokreślonym napitkiem. :lol:

Obrazek

Po południu upał się wzmógł, brak wiatru, daleko od morza. Po raz pierwszy poczułem się trochę nieswojo idąc górskim szlakiem. Tym razem kiepsko znosiłem warunki, zarazem miałem świadomość, że za mną już raczej nikt nie idzie. Było minęło, pojawiła się w końcu bryza od morza. Doszedłem do albergue Nouvella na stacji kolejowej. Dobre warunki, sympatyczna hostelero, powietrze napełnione soczystym latem. Były dworzec kolejowy i okolica tchnęły spokojem, siedziałem dość długo wieczorem odpoczywając. Myślę, że pojawiły się wówczas pierwsze oznaki zmęczenia, kryzys musiał kiedyś przyjść.

Obrazek

O poranku mocnym postanowieniem wyrzuciłem niektóre rzeczy z plecaka, by było łatwiej i w drogę. Jak zwykle dostarcza wrażeń. Zatrzymując się na tradycyjne małe co nieco robię poniższe zdjęcie stolika przy którym siedziałem. Obok zbioru zapalniczek wisi tabliczka z napisem La mejor red social es una mesa con amigosnajlepszą siecią społecznościowa jest wspólny stół z przyjaciółmi. Ano właśnie...

Obrazek

Obrazek

Po drodze spotykam ponownie Brygidę i Alberta i Arne. Idziemy razem i robimy sobie zdjęcie, od lewej Arne, Albert i Brygida.

Obrazek


Jak widać już niedaleko do Santiago...

Docieramy do albergue, najbardziej paskudnego jakie spotkałem, nie ma hostelero, jedynym plusem jest dach nad głową i ciepła ( w miarę ) woda. Okazuje się, że hostelero ma być ok 17:00. Idziemy więc z Albertem i Arne do restauracji. Z pomocą Alberta wiem co zamawiam, do rozmów przydaje się translator. Wieczorem rezerwuje sobie przez internet hostel na jutro. Cały zadowolony pokazuje rezerwacje Albertowi, ten wyciąga swój smartfon i też pokazuje mi, że ten hostel jest ...6 km stąd! Noooo tak, 18 euro poszło się... Na Bookingu pobierają z góry. Nic to, zaczynam mejlować odwołanie rezerwacji, odsyłają mnie od Annasza do Kajfasza. W końcu ze względu na szybkie odwołanie i „zatwardziałość” moją w drodze najwyższego wyjątku rezygnują z opłaty. Pojawia się końcu hostelero Michell. Mówi po angielsku, hiszpańsku i francusku czym na każdym kroku się popisuje. Nie weryfikuje peregrinos jak inni hostelero, każdy ma się sam wpisać do książki. Kasuje po 5 euro i szybko znika. Oczywiście księga wpisów leży na wierzchu, jakieś RODO? Zapomnieć... 8O

Dzielni peregrinos przespali się i rano wyruszyli do Luarca, najurokliwszego miasta ze swoistym charakterem przez jakie szedłem.

cdn.


So sty 13, 2024 7:52 pm
Zobacz profil
Niesamowity Gaduła
Niesamowity Gaduła

Dołączył(a): Pt mar 26, 2004 5:06 pm
Posty: 4688
Lokalizacja: Poznań
Odpowiedz z cytatem
Post Re: Buen Camino!
Do Luarca nie było daleko, odczuwałem nadal skutki kontuzji, stąd etapy nadal były nieco krótsze. Przed Luarca rozstałem się ze znajomymi i poszedłem do komunalnego albergue na obrzeżach. Budynek pusty, hol otwarty można poczekać, zrobić sobie kawy. Ta pustka nieco mnie zaniepokoiła, przyglądam się bliżej i co widzę? Na stole numer telefonu do... Michella! :| Tego samego co swoim wielkim SUVem przyjechał poprzedniego dnia do albergue, skasował za norkę i zniknął. O nie! Plecak na krybuny i do miasta. Na szczęście znalazłem miejsce w dobrym albergu, gdzie spotkałem znajomych. Zakupy i na zwiedzanie miasta.

Na parterze ciemnoczerwonego budynku po lewej mieści się albergue w którym nocowałem.

Obrazek

Z Luarca pochodzi laureat nagrody Nobla Severo Ochoa z dziedziny biochemi, a także urodzona koło Lurca Margarita Salas Falgueras, oboje biochemicy. Stoją sobie na placu i patrzą na siebie z daleka.

Obrazek

Obrazek


Zatopione w zieleni urokliwe Luarca z chigres (tawerny) w porcie zapada w serce.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nie mogło zabraknąć cmentarza. Tradycyjnie w chłodnym stylu białe marmury zatopione w soczystej zieleni.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Rano zjadłem z Albertem śniadanie. Tego dnia wracał do domu, najpierw autobusem do Madrytu, potem koleją do Terragony. Wymieniłem z nim ostatnio mejle. W tym roku chce wrócić do Luarca i pójść do Santiago, a potem dalej do Fisterria nad Atlantyk. Miejsce uważane w średniowieczu za koniec świata. Teraz dojście tam jest symbolem końca człowieczej wędrówki, świadomości kresu swoich dni …
Opuszczając już Luarca robię ostatnią fotkę.

Obrazek

I dalej Droga...

Obrazek

Obrazek

Wieczorem docieram do Caridad. Wieczór spędzam w miejscowej skromnej cafe. A tu wzruszająca scenka towarzyska. Przy stole siedzi trzech dobrych znajomych i na wózku inwalidzkim prawdopodobnie żona jednego z nich. Uśmiecha się czasem, kiwa głową, powie czasem pojedyncze słowo, starowinka. W końcu jeden z nich wstaje i z pewnym trudem pcha wózek do wyjścia żegnając się ze wszystkimi. Zapewne często przychodzi tu z żoną, spędzają czas w towarzystwie, nie siedzą w domu sami. Życie towarzyskie to silna strona Hiszpanów.
Msza wieczorem w kapliczce przy kościele, ksiądz ze smartfona włącza muzykę, chóralna. Biednie, niemniej trzeba sobie radzić.

Przy okazji Avillas prezentowałem żartobliwy mural przedstawiający pralnie. Po drodze widziałem ich kilka, najmłodsza była z 1958 roku, czyli okresu tuż przed pralkowego. Ta prezentowana pochodzi z końca XIX wieku. Pralnie społeczne są spadkiem po okresie rzymskim w historii Hiszpanii. To nie tylko przejaw higieny..... Były to miejsca spotkań towarzyskich gospodyń, wymiany wiadomości, pełniło też dla nich funkcje terapeutyczne.

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Obrazek

Obrazek

Po południu przechodzę most na Ria de Ribadeo o del Eo i wkraczam do Ribadeo już w Galicji.

Obrazek

Obrazek

Jak zwykle poniewczasie orientuje się, że mamy sobotę..... Noooo tak... :-o Oczywiście w albergua nie ma już miejsc, kierują mnie do miejsca gdzie niby są. Tam niestety są tylko kwatery nie ma hostelero. Przez telefon nie idzie się ni w ząb dogadać. Siadam zrezygnowany i oświeca mnie pewna myśl. Dzwonię do mojej kuzynki Magdy mieszkającej na południu Hiszpanii. Po kilku rozmowach Magda kieruje mnie pod właściwy adres ratując zmęczonego pielgrzyma. Nie było jednak bez kolejnych przygód, „sztuczna inteligencja” w moim osobistym smartfonie wybierała domyślnie ten sam numer polski mimo wgranego hiszpańskiego numeru kierunkowego. Dopiero każdorazowe ręczne wprowadzanie pomagało. Hostelero zarządzająca obiektami przywitała mnie uprzejmie. Dzięki jej translatorowi dowiedziałem się, że wykazałem się wielką odpornością psychiczną i wytrwałością docierając tutaj. Cóż za kwiecistość! Zauważyłem pewną rzecz. Jeśli Hiszpanie mają coś powiedzieć w jednym zdaniu, to i tak powiedzą w trzech, jeśli nie pięciu. Jest i nagroda, mam w kamienicy pojedynczy niewielki pokój, porządną łazienkę, a wszystko w cenie pryczy w pokoju multi - kulti, mistrzostwo świata!
Ribadeo typowa nadmorskie miasteczko z charakterystyczną hiszpańską miłością do dużych figur.

Obrazek

W Ribadeo kończy się część nadmorska, teraz skręcam na południe do Santiago. Po drodze pojawiają się horreo jakby trochę inne, takie z rogami, jakby utrudniającymi desant z powietrza lub atak smoków.

Obrazek

Obrazek

Przy okazji zapytałem pewnego hosteloro co to jest. Odparł – orjo. Aaa! In Asturia orreo, in Galicia orjo odpowiedziałem z wyrazem głębokiej zadumy na twarzy. Śmiał się, musiał wyczuć lekką kpinę. Po jednej stronie rzeki są orreo, po drugiej orjo, a wszystko Hiszpania. Po drodze przyszedł czas na kawusie, ciacio i zimnego limonkowego Radlera. W przydrożnym cafe zauważam na ścianie starannie zrobione wzory węzłów marynarskich, które fotografuje.

Obrazek

Wyraźnie zadowolony barman podchodzi do mnie i kiwa z uznaniem głową, że ktoś zauważył to dzieło. Rozglądam się dalej i widzę całą ścianę wytapetowaną w barwy Deportivo la Coruna. Wskazuje na gadżety i z szacunkiem mówię, aaa Deportivo. Tu gościu autentycznie chwyta się za serce, oczy jego robią się szklane z wielkiej miłości do klubu, a na twarzy maluje wzruszenie. Nie mogę być gorszy i mówię - my club is Lech Poznań, uprzejmie kiwa głową, nic mu to nie mówi. Dodaje więc, Lewandowski - Barcelona, (ożywia się, z uznaniem kiwa głową), Bayern Monachium, Borussia Dortmund (nadal kiwa), po czym odsuwam się na pół kroku, pokazuje na siebie i patrząc prosto w oczy mówię dumnie – Lech Poznań. Widzę jak na jego twarzy pojawiło się uznanie, bowiem klub w jakim grał Lewandowski nie może być byle jaki. Na wieczną chwałę Lecha! :lol: Tak oto wygrzałem się jeszcze w słoneczku o nazwie Lewandowski.

Obrazek

Kaplica dla pielgrzymów poświęcona św Jakubowi.

Obrazek

Jak się nie ma prawdziwego horreo, to ma się chociaż w miniaturze.

Obrazek

Po drodze w cafe bar po raz kolejny spotykam Gerdę, spotkaną na początku wędrówki, przysiadam się do stolika. Ustąpiłem jej łóżka na parterze w Deba. Oboje jesteśmy wierzącymi, mamy swoje intencje. Po południu docieram do Lourenza. Hostelero zjawia się w określonej na wywieszce godzinie. Widać i czuć, że minęliśmy dumną, choć nieco bałaganiarską Asturię i wkroczyliśmy do bardziej pragmatycznej Galicji. Albergue mają takie same wyposażenie, nawet ładowarki do smartfonów są przy łóżkach, Jest też bardziej czysto, a hostelero dają pokwitowania za wpłatę! Tu fotki z albergue.

Łóżko z jednorazowa poszwą i prześcieradłem, którą utrzymuje się przy rejestracji, plecak mój.

Obrazek

Kuchnia i jadalnia.

Obrazek

Widok ogólny.

Obrazek

Tu spotkam ponownie Chery i Jensa. Cherry jest z Vancouver, a Jens z Niemiec. Poprzednio widzieliśmy się w Novellana. Coś trzeba zadziałać, mówię więc do niej Chery Lady jak w przeboju Modern Talking. Przebój w Kanadzie nieznany. Szybko dla towarzystwa znajduje go na Youtube i puszczam ze smartfona Cheri, Cheri Lady :-D , Jens się śmieje, to także jego klimaty. Mam też ciekawsze spotkanie, widoczny na zdjęciu po lewej Francuz zaczyna rozmowę. Na hasło Pologne odpowiada - Kraków podobnie jak inni. Wymieniamy kilka zdań, wspierając się translatorem. Lubi Polskę był w Krakowie, ma jakiś znajomych. Okazuje się, że idzie z … Santiago do Irun, czyli odwrotnie niż wszyscy. Dlaczego? Bo taki ma kaprys, brak konkretnej odpowiedzi. Drogi św Jakuba pełne są zróżnicowanych ludzi, tak to nazwijmy. Wieczorem na mszę, jest kilka osób z albergue, Ksiądz przed mszą podchodzi do każdego pielgrzyma i pyta się skąd jest, później wita wszystkich wymieniając ich kraje.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Droga wiedzie dalej poprzez wsie i lasy.

Obrazek

Obrazek

Dochodzę do Mondonedo, a tu obchody Bożego Ciała. My mamy święto w czwartek, tam obchodzone jest w pierwszą niedzielę. To jedna z dawnych stolic Galicji, znajduje się tu bazylika katedralna Asuncion, zabytek narodowy położony przy przepięknym Placu Episkopalnym. Plac wyłożony jest przyklejonymi do bruku kwiatami tworzącymi dywan do procesji. Odpoczywając w barze słyszę ogłuszające bicie dzwonów na mszę. Na wieży obraca się dzwon metrowej średnicy napełniając uliczki i mój bar dźwięcząca kaskadą. Postanawiam zostać i pójść na uroczystą mszę pod przewodnictwem miejscowego biskupa. Piękny kościół, wierni dość sympatycznie spoglądają na mnie i innych pielgrzymów. Po mszy procesja rusza po dywanie kwiatów.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wieczorem docieram do Gontan. Czekała mnie tam uczta innego rodzaju. Właśnie demontowano (niestety) wystawę samochodów zabytkowych. Wpadłem między auta robiąc zdjęcia. Wywołało to reakcje obsługi, wystawa była zamknięta. Wyciągnąłem więc smartfona i pokazałem zdjęcie mojego Citroen bx 16TGI Deauville na żółtych tablicach. Zadziałało jak przepustka, swój swego pozna, uśmiech i wszystko ok! :D

Wyścigowy Peugeot z 1905 roku i rajdowy Fiat Abarth na bazie „pięćsetki” z lat 60 siątych.

Obrazek

Obrazek

Kolacyjka w cafe bar i coś charakterystycznego. W lokalu błękitna tablica z napisem Kawałek Asturii w Abadin (Abadin to miejscowa gmina). Widać dumnego Asturyjczyka wygnało do Galicji ze 30 kilometrów od rodzinnej ziemi, przeeeeerażające.

Obrazek

Z daleka widzę dziwną konstrukcję, wzbudza zainteresowanie nie tylko moje. To cmentarz! Robi niesamowite wrażenie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nocleg we Vialbe, dobry nowoczesny hostel, miasteczko bez historii.

Obrazek

Kolejny etap dość długi, przynajmniej 35 km, jeśli nie znajdę nic po drodze. Jakoś z bookingu nie chciałem specjalnie korzystać, jestem pielgrzymem w drodze. No i poszedłem na skróty... W efekcie znalazłem się na jakimś podgórskim pastwisku, droga się skończyła. Pustka, lasy podgórskie hale. Z daleka jakby byki wokół druty kolczaste, a za drutami jeżyny jak wszem wobec wiadomo również kolczaste .... Patrzę na GPS jestem ze dwa kilometry od drogi, którą powinien pójść. W końcu znajduję przerwę w jeżynach, da się przejść. Czołgam się więc pod drutami, między jeżynami, ciągnąc plecak po ziemi. Zupełnie jak filmach! Uff, jakaś droga jakby w dobrym kierunku. Wracam na szlak i zwiększam tempo. Mam na oku pewien albergue w okolicach Friol, ba żeby tylko miejsca były. Docieram, są miejsca. Ładnie położony, stoi tam obelisk z wypisaną w 12 językach sentencją – Drogi nie mają końca, tylko nasze kroki... To podsumowanie sensu pielgrzymowania, po przejściu ponad 800 km staje się bardziej wyraziste.

Obrazek

W następny pochmurny dzień wyruszam do Sobrado, to będzie przedostatni nocleg przed Santiago.

Zakończenie niebawem.


N lut 18, 2024 5:10 pm
Zobacz profil
Niesamowity Gaduła
Niesamowity Gaduła

Dołączył(a): Pt mar 26, 2004 5:06 pm
Posty: 4688
Lokalizacja: Poznań
Odpowiedz z cytatem
Post Re: Buen Camino!
Droga biegnie między lekkimi pagórkami, pokrytymi krzakami, miejscami lasem.

Obrazek

Obrazek

Siedliska ludzkie są jakby przyciężkie, być może to brak perspektywy robi takie wrażenie. Swoje dokłada też styl budowy. Niemniej zawsze coś ciekawego można przyuważyć.

Obrazek

Etap niezbyt długi i dość szybko dochodzę do Sobrado dos Monxes. Mała miejscowość z odbudowanym w latach 50siątych klasztorem benedyktynów istniejącym tam od IX wieku.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kompleks w w którym żyje nie więcej jak 10 mnichów stał się dużym albergiem. Stare pomieszczenia klasztoru dostały nowoczesny wystrój, zachowując tajemniczy półmrok. Spotykam ponownie Chery Lady, poznaje Hermana. Austriak co wyemigrował do Szwajcarii. Dyskretnie sprawdzam, plecak ciężki jak mój, do Santiago zrobi coś 650-700 km, tak wynika z rozmowy. Niby nic wielkiego, tylko Herman ma … 80 lat! Jestem przy nim cienki Bolek, mówię mu - Hero! Wieczorem poszedłem na modlitwy zakonne. Wewnętrzny spokój bijący od mnichów, jest czymś kosmicznym w porównaniu z życiem jakie wiedziemy. Oni żyją szczęśliwi w innym świecie.

Rano nie spieszę się, najpierw trzeba sobie dobrze podjeść sobie i do Arzua. Po drodze oczywiście pralnia właśnie odbudowywana, mocno wrosły się kulturę Galicji jak wcześniej Asturii.

Obrazek

A tu wyznanie podatkowe zamieszczone płocie. De invierno a invierno el dinero para el Gobierno. Ten rymujący się werset znaczy – od zimy do zimy płacę pieniądze dla rządu. Jakie to głęboko ludzkie i zrozumiałe...

Obrazek

Po drodze mijam Hermana, zatrzymuje się, życzę powodzenie. Herman zaś mówi coś na kształt – więcej się już nie zobaczymy patrząc mi głęboko w oczy. Kiwam głową, wzruszająca chwila, czuję jego duchową bliskość. Drogi nie mają końca, tylko nasze kroki, ta świadomość przebijała przez jego słowa. Tym jest pielgrzymka, idzie się jak przez życie, wszystko się kiedyś kończy, tak jak Droga.

Pożegnaliśmy się i poszedł Herman dalej swoją Drogą póki kroków starczy...

Obrazek

Arzua do spore miasteczko, szybko znajduje municypalny albergue. Poniższe zdjęcie pokazuje charakterystyczne dla każdego hostelu miejsce. Tutaj fujty się przez noc odfujtowują, aby w pomieszczeniach sypialnych pielgrzymi w zaduchu nie zginęli marnie.

Obrazek

Pielgrzym odpoczywający w centrum bez krępacji.

Obrazek

Tu coś o gawędziarstwie Hiszpanów. Goście rozmawiali tak ze 4-5 minut, nikomu to nie przeszkadzało.

Obrazek

Wieczorem na mszę, kościół pełen pielgrzymów, msze w języku hiszpańskim i angielskim. Na mszy śpiewały pielgrzymujące siostry ze szkołą żeńską, na końcu dostały rzęsiste brawa.

Obrazek

Obrazek

Centralny plac w Arzu, jest wybrukowany, za to ile zieleni, aż przyjemnie odpoczywać.

Obrazek

Drogą do Santiago zdąża już sporo pielgrzymów. Tak szczerze, atmosfera pryska idzie się dosłownie w tłumie. Niemniej coś ciekawego zawsze można uchwycić. Tu seniorzy na rowerach.
Obrazek

Zatrzymuje się przy tablicy.

Obrazek

Informuje ona, że w tym miejscu zakończył swoja ziemską pielgrzymkę Guillemro Watt w 69 wiośnie swojego życia. Kim był Guillermo Watt? Zwykłym pielgrzymem jednym z milionów, które przemierzyły ten szlak. Niektórzy w sposób naturalny odchodzą po Wieczną Nagrodę. Kiedyś w w średniowieczu droga do Santiago była niebezpieczna. Głód, warunki, rozbójnicy trzebiły szeregi pielgrzymów. Na Camino Primityvio jest odcinek zwany drogą szpitali, bowiem były tam onegdaj szpitale, gdzie leczono chorych pielgrzymów. Stąd powstało w tamtych czasach przekonanie, że pielgrzym umierający w Drodze do Santiago idzie wprost do nieba omijając czyściec. Czy tak było też z Guillermo? Tego nie wiemy... Odejście symbolicznie piękne, kto wie, może lepsze niż w szpitalu pod aparaturą....

O! podrzucam pomysł na zużyte obuwie, bardzo ekologiczny!

Obrazek

Docieram do Pedroso, malutka miejscowość. Spotykam tu w końcu pierwszych Polaków i mogę porozmawiać sobie w jakimś ludzkim języku. To znany szef biura pielgrzymkowego z wraz z pielgrzymkowa ekipą. Pedroso nie robi na mnie najlepszego wrażeniu, przemysłowy przerób pielgrzymów. Do Santiago raptem kilkanaście kilometrów Słońce jeszcze wysoka, więc podejmuje decyzje – idę do Santiago. Przed samym miastem wznosi się wzgórze Gozo, jest tam polski albergue, obecnie nieczynny. Niedaleko zaś inny duży. Niestety mam pecha, są tam jakieś występy rockowe i nie ma miejsc, kierują mnie do samego Santiago. Idę i dostrzegam w końcu po trzydziestu trzech dniach wędrówki cel - wieże katedry w Santiago de Compostela, pielgrzymim zwyczajem klękam. Przechodząca obok Hiszpanka z uśmiechem zachęca mnie do wstania, sądzie zapewne, że nie ma sił iść dalej. Ano takie czasy...

I Santiago.

Obrazek

Po tylu dniach samotnej wędrówki u celu nic nie jest mnie w stanie wzruszyć. Po prostu współczuje ludziom, może dzięki temu się lepiej poczują, niech będzie.
Albergue municypalny w Santiago duży i nowoczesny. W dormitorium poznaje Leszka i Słąwka. Leszek był już w Santiago i umawiamy się jutro rano by pójść razem do katedry. Rano ruszamy żwawo, jak twierdzi Leszek po poświadczenie credentialu trzeba czekać w kolejce, lepiej załatwić to od rana. Do katedry mamy trzy kilometry, nic to. Okazuje się, że katedrę otwierają dopiero o 10:00, idziemy więc po poświadczenia do biura opodal. Kolejka jest krótka, otwierają o dziewiątej. Według opowieści wpuszczają na dziedziniec po czym wchodzi się do sali i dostaje dokument. Przy wejściu zaskoczenie, „bramkarz”, kieruje nas do pokoju obok, a tam stoją monitory klawiatury. Należy samemu wypełnić formularz (hiszpański lub angielski), następnie w wciśnięciu „sakramentalnego” Enter wyskakuje bilet. Teraz jak w urzędzie bilecik do kolejki, wyświetla się numer i do okienka. Cały romantyzm wypisywania trafił do współczesności.

Wchodzimy do katedry.

Pod ołtarzem znajduje się grób św Jakuba.

Wejście

Obrazek

Grób

Obrazek


Nad ołtarzem (widać po przybliżeniu) znajduje się figura św Jakuba. Można tam z tyłu podejść i uściskać figurę, coś niesamowitego.

Obrazek

Oczywiście skorzystałem z okazji, serdecznie i krótko uścisnąłem św Jakuba dziękując mu za szczęśliwe dotarcie. Było za co, zwłaszcza że robiąc gdzieś w górach zdjęcie stanąłem nieopatrznie blisko środka drogi. Zza zakrętu z góry wyskoczył z ogromną prędkością rower i prawie otarł się o mnie. Kierujący niewiele mógł zrobić. Przy tej szybkości kolizja mogła się zakończyć się dla któregoś z nas losem Guilermo Watta.

Prezbiterium z figurą nad ołtarzem, z prawej największe kadzidło na świecie botafogo.

Obrazek

Tak się tym kadzi.

https://www.youtube.com/watch?v=livfgUlWE_M

Chwila skupienia i czas na kupno pamiątek i zwiedzanie okolicy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wieczorem wracam do katedry na mszę. Obowiązkowo poza hiszpańskim po angielsku, jest też polska wstawka, katedra pełna pielgrzymów. Po mszy odbieram plecak z przechowalni. Mniejsze torby są sprawdzane z dużym plecakiem nie wpuszczają do katedry. Takie wymogi bezpieczeństwa. Przy bocznym wejściu przez które wchodzi się obecnie do katedry stoją patrole Guardia Civil z bronią maszynową na ramieniu. Potem już tylko spacer do autobusu i na lotnisko, gdzie przekimałem noc do rana czekając na samolot.

I jak rzecze klasyk, epopeja dobiegła końca. Co bym zmienił? Dwie rzeczy, pójście do Finisteria i rozpoczęcie pielgrzymki. Finisteria w średniowieczu uważana była za koniec świata. Dojście tam symbolicznie uświadamia nieuchronne dojście do kresu swoich dni. Brak czasu, czy za słaby charakter w nogach uniemożliwiły mi spojrzenie na bezkres Atlantyku stojąc na granicy ziemi i nieskończoności oceanu.
I druga rzecz. Do Santiago wyrusza pielgrzym wychodząc z domu. Z Polski do Santiago zmierza rocznie ok 30-40 osób, głównie rowerem. Podróż piesza to 3-4 miesiące, co trudne do zrealizowania. Dlatego warto wyjść z domu i na piechotę dojść do dworca lub lotniska symbolicznie rozpoczynając w ten sposób Drogę. Dla mnie rozpoczęła się ona kiedy wysiadłem z autobusu przy granicy hiszpańskiej i ruszyłem apostolarum perpedes do Santiago de Compostela.
Przeżyłem jedne z piękniejszych chwil w życiu, mam nadzieje kiedyś tam powrócić ...

Irun 13 05 2024 godz 17:05

Obrazek

Santiago de Compostela katedra 17 06 2024 godz 08:02

Obrazek

Finit corona opus.

P.S. Jeżeli macie pytania, chętnie odpowiem.


Cz mar 28, 2024 5:20 pm
Zobacz profil
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 10 ] 


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 5 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
cron
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group.
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL