Cześć wszystkim!
Postanowiłem się podzielić czymś co wydaje mi się dosyć niezwykłe. Mam 24 lata i przez ostatnie 6 lat byłem skrajnym ateistą który na każdym kroku krytykował kościół i to jak idiotycznym pomysłem jest wiara w Boga. Historia jest bardzo długa, jeśli jednak ktoś przeczuwa że może mieć problemy podobne do moich to zachęcam do lektury (ostatnie zdanie napisane po zakończeniu, nie sądziłem że aż tyle napiszę, nie planowałem tak długiego tekstu)
Wiarę w Boga porzuciłem na koniec szkoły średniej. Nie pamiętam dokładnego powodu, ale wydaje mi się że zaczęło się od śmierci mojego stałego spowiednika. Ksiądz ten był osobą którą bardzo szanowałem ze względu na to kim był i co robił. Po jego odejściu bałem się spowiadać u innego księdza, nie wiem czemu, ale tak po prostu było. Mijały miesiące i w sumie "nic złego się nie działo". Po pewnym czasie zacząłem kwestionować nauki kościoła. Jest wiele rzeczy z którymi nadal się nie zgadzam, ale nie jest to tematem tego wpisu. Po pewnym czasie zacząłem kwestionować istnienie samego Boga.
Od dziecka byłem mocno zorientowany w kierunku nauki, kosmosu i jego tajemnic, fizyki. Z wiedzą jaką posiadałem, uważałem że potrafię wytłumaczyć wszystko. Wszechświat powstał w wielkim wybuchu, gwiazdy uformowały się z materii która wtedy powstała, kiedy wykorzystały wodór zaczęły syntezować coraz cięższe pierwiastki, w końcu eksplodowały i dały początek mgławicom które uformowały kolejne generacje gwiazd i planet - w tym Ziemię.
Życie na Ziemi też wydawało mi się oczywiste. Powstało, proces ewolucji zrobił swoje i mamy człowieka. Wszystko jest przecież takie proste. Nauka daje mi odpowiedź na wszystko, nie potrzeba w tym wszystkim Boga.
Żyłem tak przez te 6 lat i przyznam wam że doszedłem... donikąd. Ciężko znaleźć sens w robieniu czegokolwiek jeśli wiesz że jesteś tylko materią a wszechświat za 100 bilionów lat umrze cieplnie bo entropia musi wzrastać. No wiecie, z takiego punktu widzenia absolutnie nic nie ma sensu więc po co przejmować się czymkolwiek?
Wydaje mi się że większość tzw. ateistów to po prostu ludzie którym nie podoba się to co mówi religia i najzwyczajniej w świecie żyją jak by Boga nie było. Nie ma naukowych dowodów na jego istnienie. Tylko pewnie niewielu ateistów dochodzi w tym tak głęboko jak ja. Do depresji tak ciemnej że nikomu jej nie życzę. Życie ze świadomością że powstałeś przez przypadek i po śmierci przestaniesz istnieć więc to co robisz nie ma sensu jest dosyć ciężkie. Naprawdę w takim stanie samo istnienie mnie bolało, a strach przed śmiercią i nieistnieniem był paraliżujący. Wielu ateistów powie "nieistnienie nie boli", ale świadomość tego że przestanie się istnieć już tak.
Przełom nastąpił kiedy przeniosłem takie myślenie na świat poza mną. Na najbliższe mi osoby. Kiedy uświadomiłem sobie że one umrą i nic co robią nie ma sensu. Na moich rodziców którzy przecież tak bardzo mnie kochają, na moją mamę która była ze mną przez cały czas mojej depresji i nigdy nie straciła wiary w swojego syna. Świadomość tego że oni umrą, że to wszystko nie ma sensu wywołała we mnie tak ogromy ból że nie potrafię o nim myśleć.
Z jakiegoś powodu zacząłem wtedy myśleć "wolał bym nie wiedzieć", zacząłem myśleć że czas kiedy wierzyłem w Boga i Jezusa był dużo lepszy, że nawet jeśli to fikcja to bardzo przyjemna. Wiedziałem też że nie potrafię uwierzyć w coś co w tamtym momencie wydawało mi się kłamstwem dla naiwnych.
Pewnego dnia kiedy siedziałem sam w pracy, kiedy nie byłem w stanie pracować z powodu bólu psychicznego, z powodu depresji i kryzysu egzystencjalnego, z jakiegoś powodu siedząc sam ze sobą odmówiłem modlitwę "ojcze nasz". Ludzie, to co się stało to był jakiś przełom w moim życiu. Nie potrafię sobie wytłumaczyć czemu to się stało, ale w tym właśnie momencie poczułem ogromne ciepło w sobie i myśl "nie bój się". To było uczucie jak wtedy kiedy za dziecka zgubiło się w sklepie i mama chwyciła nas za rękę. Ulga, ciepło i spokój. Jeśli Bóg do nas przemawia, to jestem przekonany że w taki właśnie sposób, język jest prostym narzędziem człowieka, myśl i emocja to o wiele doskonalsza metoda na komunikację.
Tego dnia skończył się koszmar w jakim tkwiłem przez ostatnie 6 lat. Jeśli chodzi o moją opinię na ten temat, to wydaje mi się że strach przed śmiercią nie był dobrym powodem dla Boga aby mi pomóc. Szczera miłość do ludzi i żal że oni przestaną istnieć najwyraźniej tak.
Chyba musiałem zostać ateistą, aby zacząć doceniać dar życia, dar ludzi jakich spotkałem na swojej drodze.
Jest też pewna "fizyczna" zmiana, której jednak nie jestem pewien. Z jakiegoś powodu od tego momentu mogę znowu biegać. Miałem zniszczone ścięgno Achillesa w lewej nodze. 30 minut biegu owocowało stanem zapalnym i niemożliwością biegania. Nie mogłem biegać od 6 lat, od kiedy miałem kontuzję. Teraz biegam codziennie i za cholerę nie mogę doprowadzić do nadwyrężenia czegoś co ograniczało mnie przez lata. Osobiście nie wierzę w cuda tego typu, ale muszę o tym napisać ponieważ nie wiem, może ktoś chce mi dać pstryczek w nos i pokazać że jednak się mylę.
Wracając do tematu, po tych wydarzeniach zacząłem aktywnie zapoznawać się z tym co tak na prawdę oznacza że "wierzę". Natknąłem się na artykuł o Św. Teresie która również otarła się o ateizm. Przeczytałem ten artykuł który wiele mi wyjaśnił:
https://www.deon.pl/215/art,153,sw-tere ... iacej.htmlWiele też myślałem na temat ludzkiej natury. Zaakceptowałem coś co wielu ludzi odrzuca - jestem z natury złym człowiekiem. Sam to odrzucałem, ale takie są fakty. Możecie uznać że przesadzam, ale taka jest prawda. Robiłem rzeczy które są złe i czerpałem z tego przyjemność. Istnieje jednak też moja dobra strona, która objawia się miłością do innych ludzi. Moją wolną wolą jest jednak wybór. Człowiek wygrywa kiedy uświadomi sobie że jest jaki jest ale mimo to staje do walki. Przed tymi doświadczeniami myślałem że jestem katolikiem więc należę do tych "dobrych", że świat dzieli się na dobrych i złych ludzi. Teraz uważam że świat jest pełen ludzi, po prostu ludzi. Wszyscy mają ludzką naturę która składa się z dobra i zła. Naszym wyborem jest to którą drogą podążymy. Wybierając dobro trzeba jednak pamiętać że zło wciąż istnieje, jest częścią nas. Ja to zaakceptowałem.
Sporo też myślałem nad kwestią Jezusa. Kim on był. Doszedłem do pewnego wniosku, który jest zgodny z prawdą historyczną:
1. Żył ktoś taki jak Jezus
2. Nie wiemy czy wszystko opisane w ewangelii jest historyczną prawdą. Osobiście uważam że jest to prawdopodobne, ponieważ ewangelia pokazuje człowieka wbrew pozorom słabego. Jezus nie jest bohaterem za którym bym poszedł gdybym go znał. Nie był wodzem jak Mahomet, nie zdobywał narodów i nie miał armii. Jezus nie był herosem, mimo to ludzie za nim poszli, coś musiało w tym być.
3. Jezus zginął na krzyżu. To opisuje również źródło pozaewangeliczne. Nie wiem czemu Bóg wybrał ten sposób, ale tak było.
4. Czy Jezus zmartwychwstał? Uważam że tak. Nie mogę podać 100% historycznego dowodu, ale w Jezusie i opowieści o nim jest coś co nie działa jeśli on nie zmartwychwstał. Czemu jego uczniowie mieli by sobie wymyślić zmartwychwstanie? czemu zdecydowali by się zginąć za kłamstwo które wymyślili? Jak grupa nie ukrywając "pastuchów" zdołała by ukraść ciało, które było pilnowane przez rzymskich legionistów? Jeśli nie ukradli ciała, żydzi i rzymianie mogli by skończyć z chrześcijanami od razu, pokazując ciało Jezusa. Apostołowie myśleli że Jezus ma przywrócić królestwo Izraela, nie myśleli że on ma umrzeć i zmartwychwstać.
Nie sądzę aby ludzie którzy znali Jezusa ginęli za kłamstwo które sami wymyślili. Dlatego uważam że Jezus zmartwychwstał.
Jeśli o naukę chodzi, doszedłem do wniosku że nic nie przeczy istnieniu Boga. Nauka nie zajmuje się przyczynami, ona opisuje rzeczywistość. Wiemy że wszechświat ma nieco ponad 14 miliardów lat i powstał w tzw. wielkim wybuchu. Kościół katolicki sam przyczynił się do stworzenia i potwierdzenia tej teorii. Papież Franciszek powiedział że wielki wybuch i ewolucja to prawda.
Co więc nauka pomija? Niczego nie pomija, jednak nie ateiści nie uwzględniają pewnych faktów i pytań stawianych przez naukę. Czemu istnieje coś zamiast niczego? Jeśli nie było przyczyny, czemu w ogóle doszło do wielkiego wybuchu? Istnienie wszechświata nie ma logicznego wytłumaczenia.
Czemu prawa fizyki są takie jakie są? Wszechświat teoretycznie mógł powstać na nieskończoność różnych sposobów. Z jakiegoś powodu jednak wartości fizyczne mają takie a nie inne parametry. Minimalna zmiana któregokolwiek powoduje że galaktyki, gwiazdy, planety, życie... to wszystko nie miało by prawa powstać. Czemu jakaś stała fizyczna przyjmuje akurat taką a nie inną wartość? nie wiadomo, jednak gdyby była inaczej nic by nie powstało.
Ktoś może powiedzieć że wtedy nie było by obserwatora, jednak statystycznie szanse na to że wszystko z nicości pozwoli na takie rzeczy są raczej niemożliwe. Tu nawet nie ma mowy o losowym powstaniu życia, chodzi o coś większego. Życie to atomy w jakiejś tam konfiguracji. Tu mówimy o nieskończonym zbiorze dowolnych praw fizyki nawet takich o których nawet nie śnimy, który wypluwa idealną konfigurację.
Na koniec dodam że nie warto bać się pytań. Jeśli masz pytanie, nie ukrywaj tego. Dąż do odpowiedzi, ponieważ najgorsza prawda jest lepsza niż najlepsze kłamstwo. Nawet jeśli gdzieś pośrodku utkniesz w otchłani, to prędzej czy później dotrzesz do światła.
Do moich wniosków doszedłem nie dlatego że chciałem potwierdzić sobie istnienie Boga. Wierzę w niego, ponieważ próbowałem obalić jego istnienie i mi się nie udało. Nie rozumiem wielu rzeczy, ale chyba nie muszę.
Chciałbym również polecić wykłady Jordana Petersona, który naprawdę otworzył mi oczy na pewne kwestie. Nie mówi ściśle o religii, jednak wiele jego wystąpień zahacza o tą tematykę. Jak go znalazłem? przeglądając różne wystąpienia Dawskinsa. Osobiście uważam że jak znajdujesz coś czego nie szukałeś i przekształca to twój światopogląd, to jest w tym coś więcej niż przypadek.
Jeśli tu dotarłeś to gratuluję i pozdrawiam